Nie pytaj mnie więcej co słychać. Nie dam rady milionowy raz powtórzyć, że u mnie wszystko w porządku. Nie dam rady znowu wymusić uśmiechu, czy to na twarzy, czy za pomocą głupiego średnika i nawiasu. Ale gdy spytasz znowu, gdy znowu będziesz nalegać, pęknę jak bańka mydlana i wypuszczę cały żal z siebie. Do życia, do siebie, do innych, do niego. Wycieknie ze mnie cała prawda wraz z krwią z serca. Opowiem Ci o każdym dniu, kiedy budzę się ze snu, w którym oczywiście zjawił się on, piękny i jeszcze mój, a gdy podnoszę powieki jego nie ma. Tylko cisza, zła, pusta, samotna, cisza wkoło. I znowu on, jako pierwsza myśl. Wstaję, przemywam twarz i nie mogę patrzeć w lustro. To naprawdę ja? Ta blada, sina twarz. Te przekrwione, spuchnięte oczy. Te zapadnięte policzki. Te sine usta. I zmarszczki. Chyba postarzałam się przez te parę godzin bardziej niż przez ostatnie lata. Mam ochotę uderzyć w lustro, zmyć ten obraz, ale twarz zostanie taka sama. Nie malował jej Matejko, jedynie Jakiś amator, dla którego malarstwo nawet nie było przyjemnością. Potem chodzę powoli, ociężałe po mieszkaniu. Ciało jest tak ciężkie, że mecze się po chwili. Serce przygniata każdy organ, sprawiając, że ważę teraz kilka ton. Duszę się , zniszczone płuca, nie umieją już pracować, a ja wciąż zapominam, że powinnam oddychać, choć to podobno pozwala żyć. Więc oddycham, ale moim tlenem jest myśl o nim. Wdycham go z miłością, a wypuszczam z bólem. Upada. Próbuje wstać, upada. Poddaje się . Leże i widzę jak nisko już upadłam, może nie jako ciało , ale dusza. Jak bardzo jestem żałosna; leże na podłodze, nie potrafię się podnieść, nikt nie pomaga, a z oczu, które widzą tylko smutek, płynie jakaś ciecz, którą ludzie zaakceptowali jako normalną, np. : jak katar. Zbieram siły, wstaje, myślę o mamie, co by teraz zrobiła, co powiedziała, , czy tak bardzo mnie potępia za to co robię? Wiem, że chce mojego szczęścia, ale moje szczęście nie jest tym czego ona chce.. Cóż, pozostaje mi jedynie wspierać się na Jej niewidocznym ramieniu i przetrwać kolejny dzień. Łykam stos tabletek, bo tak trzeba, bo muszę, bo umrę, bo serce, bo coś tam, bo chuj tam. Toczę się znów do mojego pokoju, włączam odtwarzacz, a w nim Gym Class Heroes - Stereo Heart . Wiem , że dobrze znasz ten numer, wiem, że też go lubisz. Zamykam oczy i tonę w marzeniach, gdzie on, ja, RAZEM. Otwieram oczy, patrzę na zdjęcia na półce; mama, siostra, najlepszy przyjaciel, Ewa, zdjęcie z najlepszą ekipa i gdzieś wśród tych zdjęć Jego, słodkie, moje ulubione. Ten uśmiech, który pozwalał istnieć; te oczy, ich zieleń tańcząca z radością. Czuje jak cząsteczki cząsteczek, cząsteczek itd., serca pękają mi ponownie, jak łamie mi się z bólem mięsień, jak kruszy się niczym szkło, z ogromnym żalem i krzykiem. Jak błaga mnie o choć chwilę odpoczynku. A ja robię to samo patrząc w niebo. Chciałabym chwilę nie czuć, chwilę Być wolna od tego zabijającego cierpienia. I nie wiem czy to Bóg czy diabeł, ale któryś z nich kieruje mój wzrok na moje biurko. Tak, tam jest. Włożyłam wszystko do pudełka, zamknęłam i obiecałam, że póki będzie nie ruszę tego syfu. Ale jego nie ma, obietnica jest nieważna tak jak jego słowa. Otwieram pudełko, prochów więcej niż w aptekach; moje prochy szczęścia. LSD;kwas, ulubiony i najbardziej niszczący. Ale tylko on zdoła poradzić sobie z moim martwym środkiem. Wysypuje go na jego zdjęcie i dziele na działki niczym geodeta. Wciągam. Pomału odpływam. Jestem w innym świecie. Żegnaj smutku, do zobaczenia .
You caused my heart to bleed and
You still owe me a reason
Cause I can't figure out why..