I oto dotarliśmy do chwili, gdy wartość człowieczeństwa na ziemi spadła do minimum. Albo mi się zdaje, albo świat przestaje poddawać się, z reguły słabym istotom, jakimi jesteśmy. Coraz częściej górę nad naszą silną wolą biorą emocje i czynniki zewnętrzne. Niezapomniane uczucie - ciarki na plecach, mrowienie w głowie. Znak, iż ktoś lub nieokreślone coś przejmuję kontrolę, próbuje się wedrzeć, wyrwać z Twojego ciała CIEBIE. Po co nam prośby, po co wołanie o wsparcie... "wszystko wkoło jest już ukartowane" jak to powiedziała pewna taktowna osoba. Zastanawiam się, po co człowiekowi wolna wola, gdy i tak los jest już odgórnie wyznaczony...
Płacz jest rzeczą niesamowitą... tak wielkie emocje wyraża. Żadna mina, gest, czy słowo nie opiszą wewnętrznej złości, cierpienia, okrutnego żalu , smutku, czy też szczęścia jak łzy. Na jednej małej kropli rozpuszczonej soli unosi się chmara uczuć, którym brakowało ujścia...
Tak bardzo chciałabym uciec... bo skoro człowiek przestaje być "ważny", to dlaczego by nie wykorzystać chwil, jakie nam pozostały? Z dala od życia codzienego, które przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Chętnie znalazłabym się na Manhattanie, by tam najeść się wyśmienitych hot-dogów...
Urywam myśli, co to za notka? Gdzie ręce i nogi? Ale to jest ten chaos, który mną kieruje...