Jestem niewolnikiem swojej sylwetki.
Swojego ciała.
Od kiedy skończyłam jedenaście lat, moje życie jest mieszanką niezdecydowania, wyrzutów sumienia, pokus, wyrzeczeń...
Wychodzę na plażę i mam ochotę napić się piwa. Nie mogę.
Mama zaprasza mnie na rybę, frytki i lody. Nie mogę.
Siedzę ze znajomymi. Zamawiają pizzę. Oni jedzą, ale ja nie mogę.
Mam ochotę przekąsić coś oglądając ulubiony serial. Nie mogę.
O niczym innym nie myślę. Jedynie o tym, że nie mogę.
Co noc śni mi się, że znajduję w lodówce sernik oblany białą czekoladą, zjadam cały a potem
potem budzę się zlana potem, bo przecież NIE MOGĘ.
Później nareszcie nadchodzi dzień, kiedy mówię "dzisiaj mogę".
Pizza. Hektolitry piwa. Kebab. Czekolada. Tosty. Jajecznica. Ciastka.
A potem ten charakterystyczny ścisk w brzuchu i jeszcze gorszy w głowie.
Po co? Po co to zrobiłam? Po to, żeby przypomnieć sobie jakie to koszmarne uczucie?
Chcę iść rzygać, ale...
nie mogę.
Nie ma dla mnie złotego środka. Nie potrafię zatrzymać się pomiędzyi jeść "normalnie".
Jestem uzależniona od wpierdalania,
a jednocześnie przerażona jego konsekwencjami.
I tak to się toczy i toczy, codziennie to samo.
Waga się waha o 2 czy 3 kilo w tą lub w tamtą,
ale koniec końców wciąż jestem tą samą, pogubioną małą dziewczynką,
która jako jedenastolatka przechodząca zapalenie płuc spojrzała na grzankę z serem, potem na swój brzuch
i zaczęła się zastanawiać
czy może...
Jestem już tym naprawdę zmęczona, ale wiem, że pozostanę w ogni tej walki już do końca.
Jestem niewolnikiem.