Tak, praca wre a mi ciągle wydaje się, że robię za mało.
Dziś przerobiłam już blisko 100 zadań z biologii a mam zamiar zacząć jeszcze powtarzanie organizmu człowieka.
Wydaje mi się, że wiem nieco więcej niż rok temu.
Wydaję mi się, że to wciąż za mało.
I jestem teraz jedną wielką obawą.
Boję się, że kiedy przyjdę do szkoły, okaże się, że z jakiegoś powodu nie ma mnie na liście zdających (podam ich wówczas do sądu).
Boję się, że pójdzie mi gorzej niż w zeszłym roku.
Boję się, że rodzice będą mieli pretensję.
Boję się, że nawet jeśli poprawię maturę, nie dostanę się na medycynę i uschnę na farmacji.
Boję się, że nawet jeśli dostanę się na medycynę, K. powie, że nie chce, żebym na nią szła.
Boję się, że nawet jeśli na nią pójdę, nie utrzymam się na niej.
Boję się, że nawet jeśli się utrzymam, to K. nie będzie chciał, żebym szła na wymarzoną psychiatrię
("nie będziesz pracowała z czubkami, to niebezpieczne"),
Boję się, że nawet jeśli się zgodzi, ja nie dostanę się na tę specjalizaję.
Boję się, że nawet jeśli ja zrobię, nie znajdę pracy,
stracę wszystko,
lata nauki i starań.
Boję się, że nic mi w życiu nie wyjdzie.
Chciałabym wrócić do tej nocy,
tej ze zdjęcia.
Pierwsza liceum. Właściwie wakacje z pierwszej na drugą. Przełom lipca i sierpnia.
Długa i szczera rozmowa z Z.
Wszystko zrobiłabym inaczej.
Nie zakochałabym się w M.,
Nie wdałabym się w długi "romans" z D.,
Nie byłabym z B.,
Nie robiłabym nadziei tym wszystkim frajerom, któych spotkałam w międzyczasie,
Uczyłabym się więcej. Tylko bym sie uczyła.
I piłabym tylko w samotności, żeby nie robić sobie przypałów...
I dużo wcześniej oznajmiłabym światu, że K. tak strasznie mi się podoba.
Byłby pierwszym, któremu oddałabym serce i ciało,
żeby nie musiał się czuć, jakby uprawiał recykling.
I nie nienawidziłby D,
przyjaźniłby się z nim tak jak ja kiedyś,
jak ze starszym bratem.
Och i odpuściłabym sobie kilka hucznych ipmrez.
I nie rozchorowałabym się przed maturą.
I wszystko byłoby inaczej.