skoczyłem z samolotu nie mając pewności że spaochron się otworzy,
lecz wszystko mi jedno...
z znajwyższego pułapu, skąd samolot nie mógł się już wznieść, skoczyłem.
spadam.
minuta - jeszcze nie ciągnę za rączkę,
dwie - może by warto choć chwycić?
pięć - jeśli nie zrobię tego teraz to będzie za późno...
o boże! ile bym dał by zadzwonił telefon,
by obudził mnie z tego koszmaru,
zaraz uderzę z impetem o skały,
zostanie ze mnie mokra plama,
nawet po zębach mnie nie dojdą,
zaraz znajdziesz na wycieraczce trupa,
małego L. z żyłą na wierzchu,
ze słodkim uśmiechem,
z tym innym spojrzeniem,
gorących zieloych oczu,
z ustani rozchylonymi w urwanym pytaniu:
"czy mój spadochron się otworzy?"
[no, to tyle z mojej głupoty wynika^^
ah, ale i tak jest... dobrze (?)
chcę się obudzić... :( ]