Spoglądam w słońce
Które okala zewsząd
Moje ciało i myśli
Jednocześnie grzejąc moje serce
Powoli, na wierzchu
Wnikając jak pijawka
Coraz to głębiej
Dochodząc w końcu do celu..
Wydawałoby się
Że wszystko idzie tak
Jak być powinno
Jest ciepło, przytulnie
Przyjemnie, a nawet bezpiecznie..
Człek przyzwyczaja się
Do nowej zaistniałej sytuacji
Angażując w to coraz to więcej uczuć
Będąc pewnym że to jest właśnie to..
Promienie słońca
Wydają się być coraz cieplejsze
A otaczająca nas aura
Zamyka się, tworząc w okół kopułę
Oddzielającą od mrozu z zewnątrz..
Nagle strach niweczy to wszystko co przyjemne
I zaczyna niemiłosiernie parzyć
Aby podzielić ciepło
Zaprasza zimno do środka..
Mając przy sobie dodatkowe
Ujemne dla środowiska życie
W kopule zaczyna brakować tlenu
Aż wszystko w końcu pęka
A słońce chowa się za horyzont..
Wielka śniezyca wypełnia świat dokoła
Zatruwając serca tych którzy się Jej poddali
A nieustająca walka o słońce
Kończy się coraz to większym niepowodzeniem..
Bitwa o serce tak czyste, nieskalane
Gdzie iskra miałaby najbezpieczniejszy dom
Wojna między Miłością, a rozsądkiem
Walka po śmierć czy poddanie się czarnej otchłani..
Po wielu próbach jest coraz gorzej
Gdzieś w oddali ledwo widać cień
Pod prąd wichury podążam w Twym kierunku
Uratować Cię od dennej czeluści
Być może Miłość wygra niszcząc zagłady toń
Nadziei nie tracę
Na sercu Twoja dłoń..
..
Brak już wody
Brak pożywienia..