Oglądałam "Ich Noce", strasznie się ekscytowałam;
"Przeminęło z Wiatrem"- płakałam;
"Gorączkę Złota"- śmiałam się;
"Metropolis"- nawet byłam zlękniona;
Na "Casablance"- też przeżywałam, może nawet płakałam, nie pamiętam;
"Zabawny romans Charliego i Loloty"- był śmieszny choć monotonny i zbyt infantylny;
"Błękitny Anioł"- wydawał się bezsensowny, ale okazał się niesamowicie smutny i życiowy;
"Czarnoksiężnik z krainy Oz"- właściwie to jest cholernie mądry film, jak jedna wielka metafora.
Zakochałam się w Clarku Gable,
Charliego mam na ścianie,
Marilyn i Audrey koło łóżka,
Twiggy na plakacie,
a Brigitte koło tablicy.
Flirtuję z dwudziestoleciem międzywojennym,
50's i 60's kocham już od dawna,
w przerwie między pisaniem prac i nauką lepię ziny.
Fajnie jest,
ale fajniej było wtedy.