Wiecie.. mam skończone 24 lata i.. naprawdę dłuuugo wierzyłam w to, że jestem wyjątkowa, że jestem wybrańcem bogów i że to właśnie ja osiągne wielki sukces - zostanę bohaterem rodziny, dumą rodziców i autorytetem małych dziewczynek.. bardzo, ale to bardzo chciałam być doskonała pod każdym względem a rzeczywistość jest taka różna, tak odległa od mojej wizji siebie sprzed 10 lat. Życie odziera nas z tych marzeń, mniejszych i większych. Wydawało mi się, że jestem nieprzeciętnie inteligentna, można powiedzieć o mnie "miała potencjał". A teraz.. nie radzę sobię na zabawnych zaocznych studiach gdzie zdaję cała grupa prócz mnie, więc nawet na tej płaszczyźnie naukowej jestem zerem - nic nie osiągne - potencjału zero.
Codzienność dobija mnie i sprawie, że chce rzucić się przed nadjeżdżające na pasy auto - myślisz - egoistka, wiem to, ALE - jestem tchórzem, więc zakładam, że to też by mi nie wyszło. Pewnie dołożyłabym - starym, pracującym przez całe życie rodzicom, którzy na wakacjach byli ze 35 lat temu - dużo roboty, bo skończyłabym jako roślina. Wizja pracy na produkcji czy na kasie jest bardzo przytłaczająca.
Co w tym wszystkim jest najlepsze? Jestem osobą którą uważasz, za iskierkę, duszę towarzystwa czy człowieka bez problemów a tu proszę - taki wisielczy humor, kto by pomyślał, że chodzą mi po głowie takie rzeczy.
*Do takich przemyśleń jak zwykle skłonił mnie brak pieniędzy i perspektyw, kiedy inni robią już kariery i mają jakiś plan na siebie. Poza hajsem i wymarzonym IQ mam bardzo dużo. Naprawdę mam za co dziękować...
Dajcie mi DOBRĄ PRACĘĘ!! ..a znajdę coś nad czym znowu będę płakać, bo. ostatnio. dużo. płaczę.