Nienawidzę tej podłej instytucji zwanej fotoblogiem, bo ostatnio zjadła mi notkę.
Trochę lata w środku tej paskudnej zimy. Zdjęcie jeszcze z wakacji, Żelazowa Wola, z Durerem.
Dwudziesta druga, wątpia zaczynają pracę. Przyniosły mi zupełnie ambiwalentne emocje. Wzięłam w dłonie zeszyt, usiadłam na łóżku i gdy przewracałam powoli strony, wszystko znowu jakby nabierało kolorów. Wspomnienia nie były już tak wyblakłe, w głowie tworzyły się całkiem rzeczywiste obrazy. Obrazy tych cudownych, minionych dni. I choć tak naprawdę mineło sporo czasu, to czasami, gdy zamknę oczy i zapragnę tego tak bardzo, bo jest już tak niezwykle źle, czuję, że tak naprawdę nie jesteście tak daleko, że jesteście zupełnie jakby na odległość ręki. Że nie musimy mówić do siebie tylko listami, że nie towarzyszy mi wyłącznie blada lampka, bo zakorzeniliście się tak mocno w tej mojej durnej głowie. Z całą powagą i nieuchronnym wzruszeniem dziękuję. Że jesteście. I że ja mogę być.
Jednak czułam, że nie wszystko jest w porządku. Wątpia idealnie wyczuły, że kogoś brakuje, wprowadzając w pewnego rodzaju niepokój. Kogoś brakuje. Nie wiem, kogo, ale jest nie tak. Przeglądając zeszyt zaczęłam od tego, co pisałyście wy. Wehikuł, Irlandia, dialog. Zrobiło mi się tak ciepło na sercu. Mój umysł odtworzył mi resztę wspomnień jak film. Palarnia, krużganki, korytarz, pasta, pamiątka. Wszystko widziałam tak dokładnie, z najmniejszymi szczegółami. Ton głosu, każde słowo, spojrzenie, drobne gesty i uśmiech. Wreszcie nie przeskakiwały tylko jak obrazy w fotoplastykonie.
Zlot też. Cały bieg, męczenie się z runami, cudowny pan w niebieskim dresie, palenie czarownic, Łódź nocą. Sfinx, niezauważenie pewnej osoby z powodu zaaferowania kurczakiem, róża, Obietnica, urocze docinki z powodu Mokasu, wejście w doniczkę, śmiech ze szczękoczułek, wściekłe krowy, Korea zamiast Korony Kielce, wybieganie na boso przed blok. Wszystko, jakby to było dzisiaj.
Dzieje się tyle rzeczy, że mam ochotę uciec. Do Gniewu najlepiej. Zaszyć się przy oknie w palarni i nie musieć myśleć o niczym. Niczym.
Zanim zima z gór spłynie - wrócę.
I ZAWSZE już będę spowrotem.