photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 26 WRZEŚNIA 2013

Pola Bitew

 

 

 

17 lutego 1946 roku Amerykański stawiacz min stacjonujący w Pearl Harbor wypłynął na rytunowy patrol i ćwiczenia zarazem wraz z młodą załogą, która co dopiero ukończyła kurs na tym okręcie. Jednak szybka zmiana pogody i z odległości około 15 mil morskich od hawajskiego portu zrobiło się ponad 75 mil. Dla młodych to było zdecydowanie za dużo, ale sztorm nie dawał za wygraną. Zgubili się w ciemnościach szybko zapadającej, dość zimnej nocy. Stracona łączność z bazą bardzo to utrudniała. Na dodatek stała się rzecz niecodzienna, a mianowicie fale okręciły okręt o 360 stopni wokół własnej osi. Utopił się jeden marynarz i zaginął kapitan. Kilku rannych i kilku zdezorientowanych z którymi nie było normalnego kontaktu z rzeczywistością. Dziesięciu niskich rangą marynarzy musiało doprowadzić okręt do bazy, bez radia i zdalnej nawigacji. Woda zalała ważne dokumenty i dzienniki pokładowe. Wracając do bazy o określonym przez gwiazdy i kompasy drogą przed nimi około mili morskiej wyrósł sporej wielkości okręt. Początkowo sądzono, że to mały krążownik, lecz okazał się zaledwie frachtowcem. I to nie byle jakim. Uzbrojonym w specjalnie zamontowane działa, działka i karabiny maszynowe, a także wyrzutnie torped i z tyłu bomb głębinowych. Słowem prawdziwy Korsarz "full wypas". Nikt nie uważał, że jest to jednostka sojusznicza. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach koło wyspy Adak. A ponieważ mały stawiacz min miał tylko dwa przeciwlotnicze karabiny maszynowe starego typu wycelowali je natychmiast w nieznaną jednostkę. Włączyły się ogromne szperacze z frachtowca niewielkich rozmiarów świetnie oświetlając całą jednostkę stawiacza min. Gdy podpłynął bliżej oczom dziesięciu zagubionych marynarzy ukazał się japoński, mały statek handlowy z wycelowanymi czterema działami kalibru prawdopodobnie 205mm, sześcioma działkami 25mm oraz karabinami maszynowymi wz. 99. Do tego zauważyli ustawionych na burdzie kilkunastu strzelców i snajperów. Oficer japoński przez megafon podziedział dość dobrą angielszczyzną - Wycelujcie karabiny maszynowe w niebo i podejdźcie do burty w podniesionymi rękoma inaczej zostaniecie zniszczeni!. Nikt nie myślał o niczym innym tylko walce z nieprzyjacielem. Nie mieli zamiaru się poddać. Jednak po dwóch minutach, gdy amerykanie nic nie zrobili, a wręcz przeładowali broń która była gotowa do strzału, jeden z japońskich karabinów maszynowych ostrzegawczo pociągnął długą serię po pokładzie USS i szybko młodzi marynarze podbiegli do burty z podniesionymi rękoma w strachu. Japończycy się śmiali do siebie i podjęli owych marynarzy jako jeńców wojennych. Jednak podczas próby przeszukania okrętu w celu wzięcia całej jednostki do niewoli rozległy się strzały na stawiaczu min pod pokładem. Japończycy nie mieli najmniejszej ochoty bawić się w kotka i myszkę, wrócili spokojnie na frachtowiec. Ten oddalił się na bezpieczną odległość i oddał triumfalnie salwę ze wszystkich dział zatapiając momentalnie mały stawiacz min. Dziesięciu marynarzy trafiło na Nową Gwineę do niewoli gdzieś w buszu. W marcu 1947 roku Australijski patrol powietrzny rozpoznał owy frachtowiec, jednak przebanderowany na fikcyjną jednostkę transportową. Okazało się, że statek brał zaopatrzenie i cumował w już nieistniejącym małym porcie Grahal na północy Nowej Gwinei. Tam też około dwudziestu kilometrów w głąb wyspy znajdował się obóz japońskich niedobitków z czasów II wojny światowej doskonale wyposażonych i uzbrojonych. Amerykanie wysłali po zwiadzie francuskiego wywiadu (Francuzi mieli dług do spłacenia od 1944 roku za wyzwolenie jak sami uznali) swoich komandosów którzy odbili dziesięciu wyniszczonych fizycznie i psychicznie jeńców, po czym Amerykańskie lotnictwo zrzuciło napalm na ten obóz wcześniej za przyzwoleniem władz. Nikogo nie wzięto do niewoli ponieważ japończycy postawili sobie za punkt honoru nie dać się załpać do niewoli za wszelką cenę i popełniali jak tylko mogli samobójstwo, od zarżnięcia się poprzez strzał sobie w skroń, a skończywszy na wysadzaniu się granatami i minami. Natomiast frachtowiec zapadł się pod ziemię, albo pod wodę jak kto woli. Dopiero w 1994 roku na Nigerze (rzeka w Afryce koło równika) po numerach identyfikacyjnych, które próbowano wielokrotnie przerabiać i zamazywać, jednak niekiedy Japończycy po prostu wybijali numery na rufie okrętu i w żaden możliwy sposób nie dało się zniszczyć numerów, a nikt nie wpadł na pomysł, żeby po prostu wymienić poszycie w tamtym miejscu. Okręt prawdopodobnie do dziś pływa pod tą samą banderą państwa Benin oczywiście bez uzbrojenia, jednak obserwatorzy wypatrzyli na nim otwory po dawno zdemontowanych działach, karabinach i wyrzutniach torped oraz bomb głębinowych. Nikt by go dziś nie poznał próbując porównać choćby fotografie z tamtego okresu i z czasów obecnych. Pordzewiała i ledwo pływająca jednostka handlowa jak na Afrykańskie standardy będzie jak sam myślę jeszcze pływać długie, szczęśliwe lata i dostarczać skądś, dokądś cokolwiek.

 

 

 

 

Ps. Powrót 1943

Informacje o liteonit1


Inni zdjęcia: I am photographymagicOsiołek z futerkiem zimowym bluebird11... thevengefulone... thevengefuloneja patkigdNad morzem patkigdNK ! lupus89Koncert Nocnego Kochanka lupus89127. atanaja patkigd