Coś jest nie tak. Coś wróciło, coś we mnie siedzi i nie chce się pokazać. Nie wiem co to jest, ale wiem, że chyba boję się tego, ale z drugiej strony czuję podniecenie. Wiem, że jest to coś znajomego, ale boję się jego konsekwencji.
To był piękny seks. Miłość ma właśnie jego zapach. Jego brody, jego oddechu. Ma ciepło jego ciała, które właśnie przez sen mnie przytula. Ton jego głosu, radość jego uśmiechem.
Ja wiem, że jest to moje upośledzenie emocjonalne. Że przecież za dobrze być nie może, a gdy tylko jest źle to uciekam w to co znam. Ale przecież powiedział "niekoniecznie" na moje "jak schudnę 5 kilo to pewnie bardziej bym się Tobie podobała". Jednak dziś dotykając moich ramion w czasie kąpieli nazwał mnie zdechlakiem i zapytał kiedy z nim pójdę na siłownię.
A zawsze byłam dumna z tych ramion. Były takie małe i kruche. Jakie delikatne i kobiece. Obawiam się, że naoglądał się za dużo tych fit kobiet chciałby, bym była taka jak one.
Wiem, że chciałby zobaczyć mnie robiącą przysiady ze sztangą. Wiem, że chciałby we mnie zaszczepić siłownię, byśmy razem mieli wspólną pasję.
Też bym chciała.
Jednak pojawia się ona. Bo wiem, że ona tak robiła, ona z nim bywała i ćwiczyli razem. Głupia ja.
Tak bardzo ją kocham, wiecie? Jej głos, jej charakter, jej włosy, jej śmiech, jej ciało, jej wszystko, ją całą. Wiecie, że jest najwspanialsza na świecie i nikt, nikt nie jest w stanie jej dorównać? Nie w TAKI sposób. Skradła moje serce wpuszczając mnie do siebie. Pozwalając mi wejść do swoich wspomnień, opowiadając mi o bliznach i przeszłości. Wiem, że to wiele znaczyło dla niej, ale dla mnie jeszcze więcej.
Często pisze mi jak czuje się nieatrakcyjna, brzydka, gruba czy coś tam jeszcze innego. Ja w takich momentach się uśmiecham i myślę sobie "szkoda, że nie widzisz siebie moimi oczami, od razu zmieniłabyś zdanie", bo dla mnie piękna jest sama w sobie. Uwielbiam ją za jej charakter, za siłę o którą o wszystko walczy, a nawet za bezsilność, która ją czasem dopada. Bo i wtedy jest dla mnie wzorem siły, odwagi i samodzielności.