matka z synem.
siedzę jak ten zjeb pod choinką. maluję paznokcie, ścieram lakier, maluję od nowa. i tak cały czas. później przesnoszę się na fotel i oglądam coś co powstało w czyjejś głowie i jest naprawdę dobre. kurewsko dobre.
Matki kochają swoje maleńkie dzieci, których trzewia wypełnione są uryną.
Plastykowa, zawstydzona rodzina, nieporadnie składająca sobie życzenia. właściwie po co życzyć skoro nikt nie wierzy w to co mówi. Na niebie pierwsza gwiazdka wskazująca ćpunom, że już czas na kolejną działkę. Za mało miejsca w strzykawce. Zasiadamy do kolacji i jemy ryby, które cuchną mułem. Królewska kolacja. Królewska ryba. Posród ogrodu siedzi ta królewska para. Placki z embrionami zapiekanymi z grzybami. To wszsytko mnie zasmuca. Na niebie już gwiezdne wojny. Kompletnie rozpierdolona. Jezus jest dobry, a szatan niedobry. Kazanie o królach polski. Śmiech. Prysznic z którgo leci czerwony lakier. Zasmucają mnie, nie potrafię funkcjonować.
Pistolet z trawy. Naładujcie pistolety. Naładujcie lufki. Jeździł białym maluchem i miał kombinerki zamiast nerki. Wsadzili jego mózg do gniazdka i podłączyli do prądu. Smażył się rozpryskując na ściany flegmą. Zieloną flegmą. Spadał na dół odżywiając kwiaty i rośliny bezkorzeniowe, maki. Wszystko zaczyna spowijać mgła. Zdjęcia w ramkach opryskane zawartościa płuc. Kochaj moje zdeformowane ciało. Mały domek na wzgórzu, wśród śniegu przed odlotem. Matki rodzą dzieci. Wydają na świat. A oni się zwalają tu drzwiami i oknami. Tak bardzo chcą żyć. Juno, kochany mój. Dlaczego my?