Panią ze zdjęcia poznajecie napewno.
Yes.No.Yes.No.No.Yes
Tak, nadchodzą zmiany, właściwie już są, ale tutaj dotarły dopiero teraz.
Notka hybryda.
Bo były dwie, ale jak je po czasie przeczytałam, to żadna się nie nadawała do niczego ambitniejszego niż srajtaśma.
Zmiksowałam je i wyszło to
9.56 pm. Jedno z miejsc, które można spokojnie nazwać końcem świata. Żółte, wybakłe światła latarni, czyniące wszystkie te cholerne ulice takie same.
Em siedziała na przystanku, usilnie wypatrując ostatniego trolejbusa, którym miała szansę dostać się spowrotem do mieszkania. Była sama.
9.57 pm. Znając moje szczęście, nie przyjedzie - pomyślała. Miała za sb imponującą liczbę 8 porażek tego dnia, ta jedna nie zrobiłaby różnicy.
Przyjechał spóźniony o 3 minuty. Trolejbus był pusty. Nie licząc kierowcy, który na jej widok ze zdziwieniem zapytał "
- A gdzie panienka tak sama po nocy podróżuje?. Technicznie rzecz ujmując to nawet jeszcze nie było ciszy nocnej.
- Do domu - wydusiła Em, siląc się na uśmiech i usiadła, tak by kierowca nie widział jej twarzy.
To co my mamy w planach na jutro? Nie masz zaplanowanego jutra, upomniała samą siebie. Musisz rano wstać i umówić spotkania.
Na nastepnym przystanku wsiadła roześmiana para. Brunet i blondynka. W jego twarzy było coś znajomego. Przez chwilę nie mogła zlokalizować w głowie co to takiego. Z całą pewnością go nie znała.
Oczy.
Wyraz oczu, który mówił - "mam przed sobą cały mój świat, reszta nie ma znaczenia".
Odwróciła twarz do okna. Była sama.
Liczyła w głowie na ile godzin snu może sb pozwolić, ale kiedy zeszła poniżej 5, uznała, że nie chce wiedzieć.
Nastawiła budzik na 5:30 i 5:35 i 5:40. I tak wstanie po pierwszym.
"Aleje Sikorskiego" - wyskrzeczał głośnik w trolejbusie.
Wysiadła, zaciągneła się zimnym, nocny powietrzem i zeszła w uliczkę pozbawioną latarni.
Nie bała się ciemności. Nie potrzebowała latrni, żeby trafić. Była już po prostu bardzo zmęczona.
Dlaczego wybrała to miejsce? A, tak, ludzie. Ludzie, których nie obchodziło nic. Dobry gatunek współlokatorów.
Drzwi były otwarte, a na schodach siedział mężczyzna z papierosem w ręku.
- "Pani Emilia dzisiaj sama?" - zapytał otaczając ją kłębami siwego dymu.
Zawachała się, ale uznała, że odpowiedź będzie zbędnym wysiłkiem. Była sama.
Nieznośny, głuchy odgłos obcasów stawianych na kamiennej posadzce klatki schodowej. Klucz w drzwi.
W jej dłoni zawibrował telefon.
"U mnie, czy u Cb?"
Spojrzała w lustro. Stała przed nią studentka w nienagannie wyprasowanym kołnierzyku z uśmiechem nie sięgającym oczu.
Gdyby nie lekko podrążone oczy, to można by podejrzewać, że umie rozciągać dobę dla własnych potrzeb.
Przez chwilę szukała w jej oczach lęku. Nie znalazłszy go, zrzuciła szpilki, włączyła głośno muzykę,
nalała sobie kieliszek wina i weszła pod prysznic. Gorąca woda zawsze działała cuda.
"U mnie za 30 min." - wystukała jeszcze ciepłą dłonią.
Wróciła przed lustro upewnić się, że odbicie się nie zmieniło i wybuchneła śmiechem.
Perfekcyjny makijaż pokrył się nieregularnymi liniami biegnącymi od lini błękitnych oczu w stronę podbródka.
Nawet nie poczuła kiedy.
Uśmiechneła się do siebie ciepło. Nie jesteś sama. Żadnego końca świata dziś nie będzie, w Tokio jest już jutro.
Jutro znów będziesz sama.
People say you can't live without love.
I think oxygen is even more important.
Pink Floyd - High hopes