Odkąd wyjechałam rok temu, mam więcej spokoju, bo na odległość ciężko jest się wpieprzać komuś w życie, prawda? Da się, nie mówię, że nie, ale ciężej to zrobić niż gdy mieszka sie razem. Psychicznie troche sie uspokoiło, może dlatego, że nie mam kontaktu z pewnymi osobami, może zmiana otoczenia i życie na własny rachunek, nie wiem... Mieszkamy teraz sami, "na swoim". Czasami zastanawiam sie, czy to wszystko nie poszło trochę za szybko, czy nie za szybko zaczęliśmy spędzać razem praktycznie 24/7, ale później myślę sobie, że pewnie gdyby nie on, to dalej uciekałabym z zajęć zaraz, po ostatnim słowie wykładowcy i pewnie do dzisiaj nie rozmawiałabym z nikim z grupy... Może to dobrze, że tak sie wszystko potoczylo.... Może zwyczajnie tak mialo być... Może to właśnie ten upierdliwy typ, który zapunktował czekoladą był mi potrzebny do tego spokoju i ogarnięcia pewnych kwestii...