Niby wszystko się układa. Już nawet o tym myślałam. O przyszłości. O przyszłości z B. Ale jest kilka kwestii, które nie dają mi spać. Które mnie martwią.
Po pierwsze - on nie chce mieć dzieci. Nie żebym ja czuła jakiś silny instynkt, obecnie mam podobne podejście, ale kto wie, co będzie za kilka lat?
Kolejne to taki brak ambicji z jego strony. Ogólnie jest teraz na życiowym zakręcie, ale to jest akurat aspekt, który jest dla mnie bardzo ważny. Tym bardziej, że i ja miałam podobnie swego czasu. Istnieje oczywiście szansa, że to się zmieni, ale nie powinnam być przecież z kimś ze względu na to, jaki może być, ale jaki jest teraz.
Więc niby jest cudownie, niby przytula mnie tak, że czuję, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.., Ale ja chcę czegoś więcej od życia. I chcę, by i on tego chciał. Po prostu. Dążyć do lepszego, a jemu wystarczy pokój, komputer z grami i jedzenie. Nieee, nie takie życie sobie wymarzyłam.
No i serce mi jeszcze krwawi.
Ostatnio mam w głowie swoją pierwszą miłość. Czasami sobie myślę, że to była ta prawdziwa //co za idiotyczne myślenie//. I płakałam nawet z tego powodu. Nie wiem, co się ze mną dzieję. Potrzebuję B. Potrzebuję go teraz. Ale zobaczę go dopiero we wtorek. A co do tego czasu? Czy do reszty nie zwariuję i zakocham się na powrót w kimś, kto obecnie układa sobie życie z kimś innym? Co z tego, że status związku z nią ustawił w NASZYM dniu, naszej rocznicy... To przecież nic nie znaczy. A jednak tęsknie. Serce zbolałe, prawie martwe. Ale bije. I tęskni za NIM. Co jest ze mną nie tak? Czemu nie mogę normalnie? Przecież sama wybrałam. Byłam pewna decyzji. A teraz... kiedy myślę o nim mam motyle w brzuchu. Myślę o tym, co było i co mogłoby być. Na myśl o stabilizacji mam JEGO w głowie. To z nim widzę przyszłość, której wcześniej nie widziałam i dlatego przecież odeszłam. Nie rozumiem. Czemu ja sama sobie to robię.
Napisać?