Pora na kolejny łzawo-depresyjny wpis. To już dwa tygodnie, odkąd się rozstaliśmy. Nie jest mi ani trochę lżej. Właściwie to wczoraj miałam chwilę załamania, tęsknota mnie obezwładniła, myślałam o nim obsesyjnie, przeglądałam zdjęcia i myślałam o tym, co zrobiłam źle. A sporo złego jest moją zasługą. Przyznaję to i biorę na bary. Ale nie jestem jedyną odpowiedzialną. I pora powiedzieć wprost, dlateczgo, bo powoli zapominam o jego wadach, w myślach wracając tylko do dobrych chwil. I o ile to normalne, to jednak na tym etapie bardzo niezdrowe, bo tylko potęguje to moją obsesję. A należy się z niego wyleczyć. Bo to nie jest człowiek dla mnie, nie byłby ze mną szczęśliwy, ja nie byłabym szczęśliwa z nim. Choćbym ja się zmieniła, o czym przez cały rok myślałam, to jednak on by się nie zmienił, jak to powiedział "nie w ten sposób". Ok. Pora z pana idealnego zrobić pana rzeczywistego.
1. Sytuacja niedługo po tym, jak zaczęliśmy się umawiać. Impreza u kolegi, na działce. Była muzyka. Były tańce. Była ona. Podczas tańca był tak blisko niej, patrzył na nią tak, że niedobrze mi się zrobiło. Taki typ. Lubi się zachwycać pięknem. A skoto lubi to znaczy, że nie przestanie. Teraz wiem, że nie ma co się łudzić.
2. Koniec czerwca. Niesamowity koncert Wilków. Ciekawa rozmowa. I moja prośba w nocy "przytul mnie". I jego odpowiedz "daj spokój, rano musimy wcześnie wstać". Ból serca. Jeżeli facet odmawia tak prostej czyności, to coś jest z nim nie tak. Może nie lubi, może nie zależy mu na tobie. Tak czy inaczej to pierwszy sygnał ostrzegawczy.
3. Zawsze kiedy chciał się spotkać, to dlatego, że akurat się nudził. Raczej nie robiliśmy planów w środę, że spotkamy się w sobotę. Byłam tzw zapchajdziurą, a tak przynajmniej na to teraz patrzę. I to tłumaczy to ciągłe poczucie, że jestem, ale mogłoby mnie nie być, że coś lepszego pewnie by się też znalazło, a ja byłam, bo akurat chciało mu się pieprzyć. Smutne.
4. Na Woodstock nie miałam wcale przyjeżdżać. Jakoś wyszło. W ostatniej chwili i na jeden dzień. A jednak miał ze sobą gumki - cały zapas. Nie wiem, czemu. Żałuję, że nie spytałam. Koleżanka jeszcze przyznała, jak to faceci zachwycali się laskami. Super.
5. Nad morzem nazwał mnie pierdołą. Powiedział, że chce dziewczyny z jajem. Powinnam wtedy odejść. To był ten moment. Ale potem przyjechał, był słodki aż do pożygu, więc zapomniałam i odpuściłam. Na Boga, czemu ja wtedy odpuściłam? Wtedy już ewidentnie było widać, że do siebie kompletnie nie pasujemy.
6. To jego "musimy pogadać" pewnego razu. Myślałam, że mnie zostawi. Noc nie przespana, nic nie mogłam zjeść. Już wtedy miałam jakąś obsesję. A chodziło tylko o to, że chce mnie zaprosić na imprezę. Ale chciał zażartować. Przyznał, że to było głupie, fakt. Ale jakoś inaczej wtedy na niego spojrzałam. Zauważyłam, że to dzieciak bez wyobraźni.
7. Pierwsza poważna rozmowa, którą zaangażowałam, bo nie wiedziałam na czym stoję. I wielkie rozczarowanie. Bo powiedział, że mnie LUBI i w ogóle wszystko kręciło się wokół dużej sympatii do mnie. A w związku to za mało. Powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza. I tak było. Ale tydzień później rozmowa, już dużo lepsza, która ukoiła niepokój i niepewność. Ale to była tylko zasłona dymna. Poza tym, jak w czasie rozmowy wypomina mi, że zachowuję się jak jego była no to HALO. Oczywiście ja też czyniłam porównania, ale nie wypominałam, że robił czy nie robił coś, jak były.
8. Święta. Czas radości, taaa. Wielki test z jego strony, jak zachowa się, gdy powie, że idzie na impreze, ale dla mnie miejsca nie ma, więc mam położyć się, a oni z kuzynem pojadą. Na to rzuciłam, żeby bawili się dobrze, a ja w takim razie wracam do domu. Wkurwiona, ale nie chciałam dać po sobie znać. Oczywiście oczekiwał innej reakcji, a mianowicie miałam zapytać, co on odpierdala. Testu nie zdałam. Kłótnia, podczas której przyglądał się temu jego kuzyn. Potem rano jakiś wielki wkurw na mnie i ogólnie traktowanie jak jakiegoś intruza. Potem oczywiście ja zadzwoniłam, no bo zaraz sylwester, blabla. Ja wyciągnęłam rękę. I po co? Zero godności. Kolejna sytuacja, która powinna mnie skłonić do rozstania.
9. Potem była już Hiszpania. Na początku skupiliśmy się na sobie, naprawdę super czas. Ale potem nowy koleżka S. wydobywał z niego najgorsze cechy. Wiele kłótni, cichych dni. Nie pamiętam o co już poszło. Pamiętam natomiast jak się czułam, odtrącona, potraktowana bez szacunku, wyśmiewana za uczucia, łzy i nerwy. Kilka razy decyzja o tym, by się wyprowadzić. Początki, kiedy przy mnie oglądał się na innymi laskami, gwizdał na nie, komplementował. Komplementy nie skończyły się przez cały wyjazd, oglądanie i gwizdanie na szczęście porzucił.
Zapomniałam już, jak tam się z nim męczyłam. Jak nie mogłam pogadać. O nas, o uczuciach. Nie wiedziałam na czym stoję. Niby "cieszczę się, że jestem tu właśnie z tobą" "kiedyś jak mnie zapytali, co chcę zrobić w ciągu najbliższych kilku lat, to zamieszkać z dziewczyną nad morzem w Hiszpanii. I oto jesteśmy" "cieszę się, że tu i teraz jestem z Tobą" i inne. Ale zawsze powiedziane w czasie kryzysu. Kłótni. Jakby powiedziane tylko po to, by ów kryzys zażegnać. Może doszukuję się więcej niż było. Ale gdyby dał mi szanse powiedzieć o moich wątpliwościach i je zakwestionował - uwierzyłabym. Bo i czemu nie? Ufałam mu. Aż do pewnego razu.
10. Playa de los muertos. Plaża śmierci. Tam umarło moje zaufanie do S. już całkowicie. Nie wiem, co on jej powiedział ale zareagowała na to "przecież ty masz dziewczynę". Potem zataczał się i spadł na jakąś laskę. Spojrzał na nią dziwnie. Ok. A potem jak jakaś śpiewała to patrzył na nią z takim zachwytem. Nie mogłam tego znieść. Serce mi krwawiło. Ale patrzyłam. Wyryłam sobie ten obraz na oczach. By potem udawać, że wszystko ok. Choć już nic nie było ok i nigdy nie miało być.
Potem usłyszałam, że obmacywał jakąs laske, za co dostał w pysk. Kiedy wróciłam do domu i mu to wygarnęłam obruszył się. Ale przyznał pare rzeczy. Zależy mu na mnie. Czuje coś do mnie. Ale miłość? Nie wie, czy kiedykolwiek będzie umial pokochać, czy kiedykolwiek będzie zdolny. Cóż miałam zrobić. Jeszcze dwa tygodnie. Utknęłam z nim.
Potem to już ciągłe złośliwości. Przyznał, ze nie lubi ze mną chodzić na imprezy - może dla tego, że już nieźle cudowałam, może dlatego, że chciał tańczyć z innymi, no ale przy mnie nie wypada. Ciągłe kłótnie. Dokopywanie sobie na wzajem.
11. Powrót. I cisza. Odezwałam się. Spotkanie i trochę było niezręcznie. Dziwnie. Ale potem było normalnie. Ale znowu cisza. Zadzwoniłam. Odebrał pijany. Gadał jakieś głupoty. Na drugi dzień dzwoniłam, ale nie odbierał. Wkurwiłam się. Potem przed północą telefon, wylałam moje żale. On zachowywał się jakoś dziwnie. Chciał chyba ze mną się rozstać, bo miałam dać mu spokój na jakiś czas. Potem jednak zgodził się na spotkanie. Przeprosił, mówił, że będzie dobrze. Ale nie było. Nic już nie miało być dobrze.
Kiedy usłyszałam, że jedzie sam do koleżki z erasmusa, a zapraszał nas oboje - coś we mnie pękło. Koleżka kobieciarz, a z moim brakiem zaufania do S. nie mogłam tego znieść. No i się nie odzywał. Cisza. Nie pytał co u mnie. Jak się mam. Jak się czuję. Zadzwoniłam 2 dni przed wyjazdem. Dzień przed wyjazdem do niego pojechałam. I zaczęłam monolog, bo tak to zawsze u nas poważne rozmowy wyglądają. Ale w końcu przemówił Że według niego nie trzeba między nami nic zmieniać. Że tak jest ok. Że być może nie pasujemy do siebie. Żebym dobrze zastanowiłą się, czy rzeczywiście chcę się z nim widywać. Jego obojętność na to, co się stanie mnie zabijała. WIęc odeszłam. Powiedziałam, że to koniec i poszłam sobie.
Nawet specjalnie nie bolało. Byłam bardziej zła. Na kolejną tego typu akcję. Zero jakiejś empatii, zero chęci walki i kompromisu.