Agonia. ciagłe rozdraznienie, złosć w oczach. krzyk. a później głucha cisza do chwili gdy coś z moją pomocą nie uderzy w ścianę, albo o podłogę. Trzecia nad ranem uspokaja, czwarta drażni, piąta napawa mnie strachem a szósta rano, uswiadamia mi, że wstaje nowy dzień. Witam Cię nowy dniu, chociaż chyba wolałabym byś wcale nie nadchodził. Nie poukładałam jeszcze swojego zycia. Zatrzymało się na Drugim stycznia 2012. Teraz daje Ci odetchnąć, powinnam, tak czuję. A później będę wpajać Ci do skutku, że to wszystko nic nie zmienia. Po prostu musisz być. Drogi Dniu, jestes wciaż zbyt długi, Noco wcale nie przynosisz mi ukojenia. Wręcz przeciwnie, ciągle karmisz mnie koszmarami, dlaczego nie mozesz dać mi odetchnąć? Cóż złego uczyniłam? Przecież ze wszystkiego spowiadam Ci się na nocnych spacerach. Codziennie widzisz mnie na drugiej ławce, tej tuż przy fontannie, codziennie w tym samym miejscu. Daj mi trochę swej nieskazitelności, spokoju i snu.. ulecz mnie zanim zwariuję doszczętnie..