Pierwsze dni wiosny- spełnienie marzeń. Przestaje być anonimowa, otwieram się na innych ludzi i na otaczający mnie świat, dojrzewam.
A potem- trach!- spełnienie marzeń okazuje się czarą goryczy. Głównie do samej siebie.
Mętlik w głowie, wojna miedzy sercem a rozumem, zwłaszcza, że opozycja serca wspiera rozum.
Wiem, że piszę bez składnie- to takie przelewanie myśli / uczuć na czytelnika.
Wiem też że jutro ponownie będę się uśmiechać i wierzyć całą sobą, że świat jest piękny, a ja mogę wszystko. I że jestem silniejsza, niż wiem że jestem.
Ale teraz jest późna noc- a jak wiadomo w nocy wszystko wygląda gorzej. Nie mogę spać- bo nie dam rady uciec od gnębiących mnie myśli:
Czy da się "oswoić śmierć"? Czy możemy się przygotować do utraty kogoś bliskiego?
Czy strach przed utratą ukochanej osoby powinien kierować naszymi poczynaniami?
Wiem, że ja nie chcę żeby ktoś podejmował swoje decyzje myśląc o mnie. Ale ja nie potrafię podjąć decyzji nie myśląc o innych.
Dziś więcej mam pytań, niż wniosków.
Ale wiem jedno:
Nie ludzie tworzą więzi, ale więzi tworzą ludzi.
Ale zawsze myślałam, że żeby nie cierpieć wystarczy nie myśleć- czyli w skrócie:
Jestem osobą, która nigdy za nikim, ani za niczym nie tęskni. Trochę zahacza to o stoicyzm, ale ja nie mówię, że przyjmuję wszystko takie jakie jest. Raczej chyba chodzi o to, że staram się korzystać z tego co jest mi dane, bo nauczona wieloletnim doświadczeniem, wiem, że nic nie trwa wiecznie.
Nigdy nie słucham obietnic w stylu: "Będziemy się często widywać"
Znam twarde realia życia i wiem, że tylko z nielicznymi po rozejściu się z tej samej ścieżki będzie można zachować stały kontakt. Z 5 szkół do których chodziłam wyniosłam ledwie 4 przyjaźnie, których jestem PRAWIE pewna (sprawdzona jest tylko jedna, pozostałe to przypuszczenie).
Kiedy uda mi się nieco uporządkować moje myśli to wrócę do tego tematu.
A tymczasem utwór oddający mój dzisiejszy, nieco ponury nastrój:
http://www.youtube.com/watch?v=1wYNFfgrXTI