1
,,Cześć. Mam na imię Agata, mam 16 lat. Trzy dni temu zmarł mi tata, a ja właśnie lecę do Ameryki. Jest do dupy. Będzie lepiej?" - napisałam na swoim blogspocie i zamknęłam laptopa, odchylając głowę do tyłu. Siedziałam w środku samolotu w drodze do Los Angeles, gdzie mieszkała moja matka i reszta rodziny. Rozstali się tydzień temu, z niewiadomych mi powodów. Ojciec zmarł trzy dni temu. Czułam się pusta. Nadal się taka czuję. Śmierć ojca zadziałała na mnie negatywnie. Nic mi się nie chce, twarz mam bez wyrazu, a matka dzwoniąc do mnie na telefon narzeka, że nie chcę się śmiać, albo mówić z większą radością w głosie. Czy ona się w ogóle nie przejęła tym, że mój ojciec a jej mąż nie żyje? Mimo to, że się rozstali przed jego śmiercią, nie oznacza to, że nie są małżeństwem. Nie wzięli rozwodu. Ha, nie zdążyli. - prychnęłam w myślach. Leciałam sama. Mama dała mi wskazówki, wysłała pieniądze na bilet i kazała zapisać na kartce, co mam powiedzieć pani odpowiedzialnej za lot. Zrobiłam jak mówiła i teraz byłam już niedaleko LA. Nie chciałam tam być. Mimo, że to jakieś miasto sukcesu i w ogóle, jak słyszałam, ale ja po prostu chciałam być tutaj, w Polsce, w moim domu, w którym się wychowałam. Tak nagle musiałam zostawić wszystkich swoich przyjaciół nic im o tym nie mówiąc. Całe szczęście, że będę miała tam internet, skontaktuję się wtedy z nimi przez chata. Westchnęłam głośno oglądając piękne widoki za oknem szybowca, jakim podróżowałam. Obok mnie siedziała jakaś starsza pani, która dużo piła. Non stop prosiła steewardessę o szklankę wody, a gdy ta jej przynosiła, wody nie było w minutę. Nie rozmawiałam z nią, bo o czym miałabym z nią rozmawiać? Nie rozmawiałam z nikim. Jedyne co robiłam przez te kilkanaście godzin lotu, to zajmowałam się swoim blogiem. Miał dość sporą oglądalność. Lubiłam się nim zajmować, robiłam to dla własnej przyjemności. Zamieszczałam tam różne rzeczy i na moje szczęście ludzie uwielbiali to czytać. Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc za oknem kilka dużych, ładnych, kolorowych ptaków. Minęliśmy je szybko, a one zostając w tyle, machały swoimi skrzydłami w górę i w dół, w powolnym tempie. Były wolne. Ja nie mogłam taka być. Może nie zamykali mnie w domu jak w więzieniu, ale nie czułam się wolna. Dlaczego nie pozwolili mi tu zostać z babcią Henią? Dlaczego nie mogłam? Przecież babcia Henia zaopiekowałaby się mną jak swoją własną córką. I mama nie powinna mieć do tego żadnych wątpliwości. Poza tym, za dwa lata skończę osiemnaście lat i chciałabym swoją osiemnastkę zrobić w Polsce, a pewne jest to, że będę w Ameryce, zajebiście. Chciałabym jak już, być tu też z tatą. Ale nie, oczywiście, że nie. Po pierwsze, on nie żyje. Po drugie, matka chciała rozpocząć na nowo życie. W innym mieście, za granicą, z innym facetem, pracą i zainteresowaniami, ze wszystkim innym! Mocny, głośny głos powiedział, że za niecałą godzinę wylądujemy na lotnisku w Los Angeles. Miała tam czekać na mnie matka z dwoma babciami, ale znając życie, te babcie wycofają się w ostatnim momencie i matka będzie czekała tam sama. Miałam to w sumie w dupie. Chciałam na tę chwilę zobaczyć swój pokój, otworzyć laptopa i skontaktować się z przyjaciółmi, powiedzieć im wszystko, przeprosić. Jedno wiedziałam na pewno - muszę wrócić do Polski na wakacje, by się ze wszystkimi zobaczyć. I wrócę. Mimo protestów matki, wrócę. Przecież mogłam już pracować, gdyż miałam ukończone szesnaście lat. A zawsze chciałam zostać piosenkarką. Uwielbiam śpiewać! Może coś z tego wyniknie? Może uda mi się rozkręcić jakąś mini karierę w LA? Byłoby cudownie. Byłby to jeden plus pobytu zagranicą. [...] Wreszcie dolecieliśmy. Samolot zatrzymał się na lotnisku i otworzyły się drzwi. Zabrałam swoje bagaże i zaczęłam powoli schodzić po schodach. Od razu zobaczyłam matkę, z szeroko wyciągniętymi ramionami, z promiennym uśmiechem na ustach. Podeszłam do niej powoli i odstawiając walizki, przytuliłam się do niej.
- Nie chciałam tu przyjeżdżać. - powiedziałam bez wyrzutów spoglądając jej w oczy.
- Wiem córciu, wiem. Ale musiałaś. Nie zostawię cię nigdy, przysięgałam ci to, nie pamiętasz?
- Pamiętam.
- No właśnie...
- Ale obiecaj mi coś. Jeżeli nie przywiążę się do otoczenia i do ludzi tutaj, wracam do domu.
- Dobrze.
Matka kiwnęła głową, cmoknęła mnie w czubek głowy i rozejrzała się.
- Chcesz jeść? Może pójdziemy do Mc'Donalda?
- Nie, chcę zobaczyć dom.
Po raz kolejny skinęła głową i zatrzymała pobliską taksówkę. Wsiadłyśmy i pojechałyśmy do domu. Mama podała kierowcy adres, ale nie zrozumiałam ani słowa. Mogłam bardziej się przysłuchać. Rozmawiali ze sobą, oczywiście po angielsku, a mi nie chciało się tego słuchać. Myślałam nad ludźmi. Jacy oni tutaj są? Zaakceptują mnie? Czy są tu osoby z Polski? Jak tak, to ile ich jest? Zaprzyjaźnią się ze mną? Chciałabym, by był tu ktoś z Polski, kto mówiłby po moim narodowym języku, z kim mogłabym się bez problemu dogadać. Pragnęłam tego. Chciałam chociaż jednej osoby, dosłownie jednej!
- Córcia, wysiadamy! - krzyknęła matka, a ja potrząsając głową, wysiadłam z taksówki i wzięłam walizki. Dom. Duży, niczym willa, biały, z ciemnym dachem, pięknymi kolumnami przy wejściu. Dom jak ze snu. Czym zajmowała się moja matka, że miała tak dużo pieniędzy? Byłam ciekawa, ale nie dociekałam o nic. Pobiegłam do domu. Chciałam pobyć chwilę sama. Z laptopem na kolanach i przyjaciółką na monitorze.
Może być? :)
Ma ktoś blogspota? Proszę o link!