photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 8 MAJA 2011

I kolejna niedziela

http://youtu.be/II9utvTexJM



   Kolejny leniwy niedzielny poranek, lewa dłoń przesuwała mu sie z kubka z kawą na klawiaturę, prawa krążyła z myszki w tym samym kierunku, łyk kawy i kolejne strumienie bitów przelewały się za zasłoną z pięknych graficznych okienek, zamykających chwilę w 17 calach ekranu. Pościel leżała w nieładzie na niepościelonym łóżku, ale było to za jego plecami, a jego męskie oczy niezdolne były do widzenia obwodowego, więc widok ten nie raził go wcale. Niestety kawa skończyła się i sparzone resztki zaczęły osadzać mu się na zębach i języku zmuszając go do odpowiedzenia sobie na pytanie "co dalej?"
   Tydzień dobiegł ku końcowi. Trudny, nerwowy tydzień - egzaminy były skończone, na zegarze widniała 11 rano, niedziela, najbardziej leniwy dzień tygodnia, który miał teraz potrwać znacznie dłużej. Bo codzienne obowiązki były jedynie rytuałem kiedy na horyzoncie nie było żadnych nadchodzących "decydujących o przyszłości" wydarzeń.
   Wstał by pościelić jednak to łóżko, uprzednio załączywszy jakąś muzykę w tle, bo ciężko się poruszać w codziennych obowiazkach bez oprawy muzycznej (bohaterowie w filmach przecież nigdy tak nie robią), tak samo jak ciężko wyjść z domu bez paczki tytoniowych anilatorów, bo jakże to oddychać powietrzem bez dymu i gdzie niby trzymać dłonie, i co niby robić czekając na autobus? Ostatecznie zamykając wraz z pościelą w głębi otworu pościelowego, fruwającą jeszcze gdzieś w powietrzu chęć ponownego ułożenia się do spania powrócił na wygodne drewniane siedzisko.
   Wakacje, okrutny, skrytobójczy czas, który płynie tak leniwie, że niezauważalnie, ale wystarczy tylko na chwilę odwrócić wzrok od wskazówek zegara, by doznał nagłego przyspieszenia i przypieprzył nam prosto w skroń parę godzin później, oznajmiając z tonem złośliwego, samolubnego jedynaka "właśnie zmarnowałeś cały dzień".
   Pieprzyć tego złośliwego gnojka, plwajmy na tą skorupę i stąpmy do głębi dużego kubka, szukając pod tą skorupą z fusów, choć paru kropel ożywczej ciemnej cieczy wysuszającej organizm. Bo możliwości są dwie: albo zrobić sobie mocną kawę i zamknąć ją w jednym naczyniu i wypić i poczuć, a potem nachylać się nad pozostałościami, liżąc fusy; albo tą samą ilość rozcieńczyć i z wielkiego dzbana niczym kotła lać powoli w kubek, czyniąc z niego legendary kielich z Dextera, który wymyśliła Dee Dee, grając z kolegami Dextera w RPG, z którego można pić i nigdy nie będzie pusty. Ale smak takiej kawy będzie smakował jak topico zapijane mineralką czy kotlety ale sojowe. Nie można intensywnie i długo, można intensywnie ale krótko, można słabo ale długo, i choć analogie z seksem cisną się niemal momentalnie to wolę porównania do Dextera, jest przecież niedziela, do cholery.
   Zadania wykonane, tzn. wzięte na przeczekanie i w końcu załatwione, klamka zapadła, i zamietliśmy wszystko pod dywan. A skoro w sobotę posprzątaliśmy to dziś niedziela.
   Na półce leżała skończona "My Traitor's Heart" Riana Malana. Książka, która zaciekawiła go jak mało która, i która jak mało która czterystustronnicowa zastała go z poczuciem niedosytu gdy się skończyła. Nie była lekkostrawna, była strawą, która trafiała prosto w jego serce. Kochał południową Afrykę nigdy Jej nie widząc na oczy. Umiejąc w afrikaans jedynie życzyć wszystkiego najlepszego i "dzień dobry", wiedząc jak zapisać "miłość" i "wolność", mając kompletnie mylne wyobrażenia o tym kraju. Było to kompletnie odrealnione i platoniczne. Życie jest tak złożoną i piękną zagadką. Z zadowoleniem odkrył, że jego zainteresowanie historią białego plemienia Afryki było dziecinne, pierwotne. Wszystko co działo się w jego dorosłym życiu było wyreżyserowane, napisane, moze dlatego tak często szukał na allegro roczników Kaczora Donalda. Być może okres dzieciństwa wydawał się naturalnym, byciem sobą, bez narzucania sobie żadnych ról, socjalizacja pierwotna polegająca na rzuceniu piłki w sam środek i patrzeniu gdzie się potoczy, a nie nadawaniu jej określonego kierunku.
   Ile by dał by nie nadawać tej niedzieli żadnego określonego kierunku, a jednak żeby gdzieś wiodła. Na razie wodził jedynie palcami po klawiaturze, merdał nogami jak pies i bujał się czasami na drewnianym krześle przy dźwiękach "Lisa de Klaviera". "Co to znaczy być sobą, być człowiekiem" pomyślał. "Czy trzeba wydobyć to sedno, bycie dzieckiem, do czego doszli po trochu taoiści, do czego nawiązywał Mały Książe i co doradzają różni nawiedzeni, często internetowi psychodoradcy? Czy może chodzi o to kim postanawiamy być, o określenie się, zbudowanie się i stanie się, owo "become a man", dorosłym, dojrzałym człowiekiem - czy wtedy można powiedzieć jestem sobą?". Przede wszystkim chciał coś odnaleźć w tej niedzieli, znaleźć, znajść, zderzyć się, wskoczyć w ciasne ramy skafandra i poczuć, że porusza się w przestrzeni z wielką swobodą, że skafander, kostium okrywa go i pasuje idealnie, nie krępując ruchów lecz będąc z nim jednością.
   Wydobyć coś z tej niedzieli. Wiedział doskonale o teorii buntu, wiedział, że potrzebny jest bunt by się określić. Człowiek musi się zbuntować przeciw rodzicom albo światu, albo zastanemu porządku, przeciw złu, religii po to by się określić. "Nie to mi się nie podoba" powiedzieć. "Nie, nie masz racji". Bo kiedy budzi się w nim bunt przeciw czemuś, wie czego nie chce. A kiedy wie czego nie chce - łatwo może odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytanie w życiu. Łatwo, ale niekoniecznie.
   Przeciw czemu miał się buntować Kaczor Donald? Był gońcem w fabryce margaryny, miał swój hamak, gdzie leżał całe dnie, miał wspaniałą kaczkę Daisy, miał swoją 313tkę, może nie supersamochód, ale to była jego 313stka, miał wspaniałych siostrzeńców. I mógł leżeć w hamaku.
   Przeciw czemu on miał się buntować skoro nie pamiętał niedzielnego poranka, kiedy nie znalazłby na półce w kuchnii kawy do zaparzenia? Przeciw czemu skoro zaczęły się wakacje i owszem, po wycieczce w lata 60te za pomocą serialu Madmen, po wycieczce do RPA czasów apartheidu pewnie przyjdzie teraz czas na podróż w retrofuturyzm, zważywszy, że dorwał już jakąś ksiązkę SF, rocznik 1988, czas akcji - przyszłość, videofony w każdym domu, ale brak komórek, podróże kosmiczne, ale gdy trzeba skontaktować się z kimś poza domem - nie ma jak; ale zaczęły się wakacje i przeciw czemu protestować w wakacje? Najwięcej wynalazków brało się z biedy, najbardziej hartują charakter trudności, chłód i niewygoda, a nie cieplarniane warunki, miniaturowa szklarnia dobrobytu.
   Wszystko było takie przyjemne, słońce przebijało się śmiało przez plastikowe szyby, rozpraszając jeszcze swoje promienie przez firanki, w pokoju było trochę duszno, przytulnie, muzyka piękna, klawiatura sprawna, nadchodzący obiad pyszny. Więc kurwa, no co ...