photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 4 KWIETNIA 2011

L'amour

Pozostając jakiś czas temu w orbicie filmów francuskich, a szczególnie orbitując wokół filmów Cédrica Klapischa (Les Poupees Russes, Paris) i filmów z Melanie Laurent (Je vais bien, ne t'en fais pas, Hainan ji fan, Paris) po prostu ciężko mi pisać o czymś innym ;]

 


   "Czym moja historia różni się od innych? Pewnie tym na ile ja różnię się od innych. Patrząc z bliska każdy z nas jest inny, ale z dużego dystansu nasze miasta wyglądają jak wielkie mrowiska, a ludzie jak mrówki - wszyscy tacy sami. Czym w gruncie rzeczy moja historia różni się od innych historii życia, od innych historii o miłości? Co czyni ją wyjątkową i wartą zaznaczenia? Pewnie nic, jest tak samo przypadkowa, jest wypadkową zdarzeń, a jednocześnie jest snuta każdego dnia, wyimaginowana jak każda z historii - opowiadana po raz kolejny, zatarta czasem, ubarwiona emocjami i uczuciami, doprawiona zdarzeniami, które nastąpiły po niej, staje się bajką, nieprawdziwą i naiwną, ale wszyscy przecież kochamy bajki.
   Stoimy w błocie codzienności, czując odór codziennych problemów. Wyrastając z krochmalowej papki rozwodów, rozstań, cierpień, zdrad, niepowodzeń, oglądamy i dotykamy codziennie szarą prozę życia ze wszystkimi ludzkimi słabościami, błędami, decyzjami grzebiącymi szanse. Dotykamy rzeczywistość składającą się na momenty kiedy zapada klamka i nie można się już wycofać, rzeczywistość od pierwszego do pierwszego, rok po roku, monotonną i cykliczną bez szans na zmianę. Widzimy przemijanie i starzenie się, bezsens zatrzymywania kijem rzeki. Doskonale wiemy, że większość ludzi jest ze sobą nie czując nigdy niczego spektakularnego, dobierając się jedynie podług popędu i zasobności portfela, uciekając w związek przed strachem związanym z samotnością. Uciekając coraz łapczywiej wraz z biegiem lat, wyzbywając się wszelkich złudzeń najpóźniej gdzieś około trzydziestki. Wiemy doskonale, że często małżeństwo jest jedynie konsekwencją pękniętej prezerwatywy, że "ślubuję Ci miłość i wierność do końca życia" jest tak samo zobowiązujące jak czystość przedmałżeńska. I potem wszystkie przygłupie seriale w telewizji zastępują ludziom prawdziwe życie pokazując im świat, w którym jeden bohater w rok przeżywa tyle wzruszeń co prawdziwy człowiek przez całe życie nie. Tworząc naiwną i lekkostrawną papkę i nazywając ją Miłością - przygłupia imitację, do której garną się miliony by oderwać się od swojej codziennej szarości, nie wiedząc, że sprzedawana im papka nie jest niedoścignionym ideałem, który zdarza się nielicznym, lecz przesłodzoną, nieprawdziwą rzeczywistością. I tak grają na ludzkich pragnieniach...
   Bo jednocześnie podnosimy wzrok wysoko w górę, staramy się uchwycić rękami niebo, karmieni codziennie setkami sloganów, książek, filmów, marzeń i ideałów, istniejących już od Szekspira jeśli nie od Gilgamesza, albo nawet odkąd człowiek nauczył się formułować myśli. Wyobrażamy sobie, że spektakularne, piękne rzeczy dzieją się też w rzeczywistości. Jak dziecko biegnące za motylem, którego pragnie tak bardzo uchwycić, zachwycone jego pięknem, w słoneczny wiosenny dzień, niepatrzące pod nogi tylko zadzierające głowę wysoko w górę, z uśmiechem na twarzy i niezdarnie zamachujące się na niego rękami. I to dziecko się niepotyka - gdyby tak było, mogłoby obwinić za swoje niezrealizowane pragnienia wystający konar - a tak ciągle żyje w ułudzie, że złapany motyl będzie biletem do Nibylandii. Czy naprawdę nigdy go nie złapie? Ciężko się biega w błocie..
   Bo czym to do cholery jest? Przewijający się wszędzie, we wszystkich kulturach beznadziejny motyw każący nam zachowywać się jak głupcy. Literacko zapisana i rozbudowana ideologia usprawiedliwiająca nasz pęd ku prokreacji. A może czysty przypadek? Spóźnienie na tramwaj, potem autobus z Miłością naszego życia, zwykłe cześć i potem człowiek nagle patrzy, że jedzie już tym tramwajem 2, 3 kilkadziesiąt lat. A może grom z jasnego nieba, poczucie niezmierzonej pewności, które nagle trafia się i człowiek wie, WIE i nikt nie jest w stanie sprowadzić go na ziemię kiedy w jego rękach jest siła zdolna góry przewalać. A może nagły rzut odbitego księżycowego światła, pokazuje czyjąś twarz w zupełnie inny sposób i człowiek rozumie, że jego Dom jest tuż obok, jest tam gdzie nigdy nie szukał?
   Słowa, słowa, słowa, slogany tworzone przez setki lat, utarte ścieżki i już nie wiemy czy Kochamy tak bo to jest ludzkie czy bo nas tak wyuczono.
   Czy to naprawdę jest takie różne? Dlaczego te słowa mówią zawsze o tym samym, a brzmią tak inaczej? Czy Miłość pod afrykańskim słońcem smakuje inaczej niż pod ośnieżonymi szczytami Alp? J'adore, je t'aime, l'amour, brzmią jak ciche westchnienia kochanków, delikatne krzyczane szeptem wyznania podczas długiej bezsennej nocy. Love jest jak spadające krople deszczu angielskiej pogody, z dostojnością i elegancją, ale jednak stanowczym stwierdzeniem dżentelmena, a jednoczeście jak spadający powoli jesienny liść. Liebe brzmi buńczucznie, odważnie, wręcz grubiańsko prosto od serca, jak z rozpostartymi ramionami, serdeczne. Podobnie jak całować, kochać i Miłość, które brzmią ciepło jak domowe ognisko, wydają się zacierać granice i przyjmować człowieka jakim jest, są "do rany przyłóż". A już szczególnie swojsko
ya tebya lyublyu, będące tak proste, zwykłe, a jednocześnie niezwykle melodyjnie jak muzyka grana na bakałajce. Te quiero brzmi melodyjnie i gorąco wręcz tanecznie. Ale czy to wszystko się nie uzupełnia? Jeśli miłość jest bałaganem jak każdy zakochany, jak bałaganem jest współczesny świat, czy ten przepiękny chaos nie jest właśnie odpowiedzią?"