Dziś niezwykle osobiście ;]
Przewijającym się zarówno u Pawlikowskiej jak u Cejrowskiego motywem kiedy opowiadają o początkach swojej miłości do podróżowania (ale sądze, że u innych podróżników jest identycznie) są marzenia w dzieciństwie: zamykanie oczu i wyobrażanie sobie odległych krain, owe jeżdżenie palcem po mapie, przegryzanie się przez obco brzmiące nazwy z drugiego końca globu, zamykanie oczu i przenoszenie się myślami o tysiące kilometrów.
Moje pieprzone przekleństwo.
Można wyobrazić sobie bazary w Damaszku, miękki dywan pod opuszkami palców u jakiegoś arabskiego sprzedawcy, tłok, zapach palonych fajek wodnych czy przenikający strach w noc w amazońskiej dżungli pośród prawdziwych ciemności i setek nieokreślonych dźwięków, a potem sprzedać lodówkę czy oszczędzać na pomidorach do kanapek (znowu WC i Pawlikowska) i skonfrontować to z rzeczywistością. Odwiedzić świat znany jedynie z książek, filmów i przede wszystkim wyobraźni.
No właśnie, moje pieprzone przekleństwo. Wyobraźnia.
Właściwie nie wiem od czego to się zaczęło. Fascynacja Powrotem do Przyszłości i podróżami w czasie od najmłodszych lat, właściwie odkąd pamiętam, czy może obrzydzenie współczesnością, które przyszło z wiekiem, ale też nie jest czymś nowym. Wiedziałem, że Efekt Motyla mi przypasuje, a teraz sam łapię się na snach i podróżach wyobraźnią w czasy późnej podstawówki, które są niestety dopiero pierwszymi bardziej złożonymi wspomnieniami. Tak, czasem myślę o lądach, ale o wiele częściej serce rwie się do podróży w czasie niż przestrzenii.
Jesteś w stanie odłożyć pieniądze i poczuć pod dłonią damesceńskie dywany, zobaczyć Wiedeń, chłonąć pełnymi płucami alpejskie powietrze, odwiedzić Amsterdam w dzień urodzin królowej, przejść się po targowiskach, kupić stary odkurzacz, ba, jesteś w stanie nawet zwyczajnie po prostu przejechać się niemiecką autostradą, znaleźć pracę u zachodnich sąsiadów i przekonać się na własnym żołądku czym różni się wurst od kiełbasy. Ale choćbym stawał na głowie nigdy nie przejadę się nowym muscle carem po Route 66, jeszcze przed zbudowaniem sieci autostrad, bez obecnych ograniczeń prędkości, jadąc legalnie bez zapiętych pasów, nie martwiąc się kosztami benzyny, słuchając na przemian bulgotu V8 i rockowej muzyki z analogowego radia. Nie przejdę się po polskich ulicach wczesnych lat 90tych, oglądając rodzący się kapitalizm, kupując nową kasetę Shazzy, za którą zapłacę tysiące złotych, po czym poproszę kilka programów do mojej amigi, które uprzejmy sprzedawca przegra mi na dyskietkę mając w nosie prawa autorskie, które w Polsce jeszcze nie istnieją, a potem wrócę do domu starym jelczem, wysiądę na alei Róż, pełnej jak sama nazwa wskazuje róż, przejdę popękanym chodnikiem i napiję się pepsi coli ze szklanej butelki z czerwonobiałą etykietą. Nigdy nie będę mógł przespacerować się ulicami wiktoriańskiego Londynu, doświadczając na własne oczy i płuca londyńskiego smogu. Nie przejadę się również 6metrowym krążownikiem szos po białych przedmieściach amerykańskich miast mijając białe domy z zaparkowanymi fordami, chevroletami, chryslerami, z Kobietami pielęgnującymi kwiaty w ogródku i ich mężami w pełnych garniturach i kapeluszach jadącymi do pracy. Nie dane mi będzie zobaczyć miasta na prawdziwym dzikim zachodzie, wziąść udział w gorączce złota w Klondike czy w Kalifornii, porozmawiać z jedynym białem plemieniem Afryki, Boerami, czy zobaczyć Południe przed Wojną o Niepodległość Południa (błędnie zwaną secesyjną). Polskojęzyczny Lwów, miasto Semper Fidelis, chluba Galicji w porównaniu z prowincjonalnym Krakowem to też jakaś ułuda, nie poznam nikogo z pokolenia Kolumbów, młodych ludzi urodzonych w odrodzonej II Rzeczypospolitej nie poznam ich planów i marzeń.
Właściwie to nie będę nigdy palił Lucky Strike'ów w biurze rozmawiając ze znajomym o nadziejach związanych z energią atomową i zagrożeniem komunizmem, nie wezmę udziału w strajkach studenckich i nie zostanę hippisem wierzącym w możliwość zmiany świata, nie będę mógł czekać na nową płytę Led Zeppelin i zobaczyć ich koncert na żywo, nie będę posiadał boomboxa z setkami przycisków i gałek, mając tapirowane włosy i ubierając się możliwie najbardziej kiczowato, nie wezmę udziału w bitwie 8bitowców... uff.
To nie takie trudne, te podróże przy tej wrażliwości na piękno, którą sobie wyrobiłem. A to na Wykopie ktoś wrzuci teledyski z lat 90tych, a to zobaczę dosyć głupi polski film z tamtego okresu "Skutki noszenia kapelusza w maju" (czy jakoś tak) i zobaczę małoletnie dziewczynki bawiące się na placu zabaw, identycznym na jaki pewnie ja, tak jak one, chodziłem z dziadkiem, widoki, witryny sklepowe dla mnie już dawno zapomniane, bo nigdy niepamiętane, dołożę własne przebłyski wspomnień i zacznę podróżować (btw w tym filmie Marek Kondrat podwozi swoje córeczki samochodem bez fotelików i z wyłączonymi światłami, co pokazuje jaka współczesność jest PRZERAŻAJĄCA, niedługo będzie mnie łapać nostalgia gdy zobaczę w jakimś filmie żarówkę; kurwamać). Czy usłyszę jakiś przebój z lat 50tych okraszony zdjęciami pięknych amerykańskich samochodów z okresu i już odlatuje, znowu wujek google i stosy artykułów nt. złotego wieku ameryki. Itp. itd.
Koniec lat 80tych w NRD. Przełom lat 80/90 w obu Niemczech. Lata 70te w PRLu. Lata 90te w Polsce. Koniec lat 60tych w USA. Lata 80te w bliżej nieokreślonym kraju. Francja lat 60tych/70tych. Czy to jakieś główne fascynacje? Nie, kurwa to tylko kilka ostatnich dni!...
A co ze światami nieraealnymi, nigdy nie istniejącymi? Steampunk (futuryzm końca XIX wieku), dieselpunk (futuryzm pierwszej połowy XX wieku) czy futuryzm lat 50tych (samochody o napędzie atomowym pędzące po podniebnych autostradach i stacje kosmiczne orbitujące dookoła ziemi). A postapokaliptyczna wersja rzeczywistości czyli cały Fallout etc? Powiedzcie mi, co mogę do ciężkiej cholery zrobić? Jedyne to oglądanie filmów, granie w gry komputerowe i RPG, czytanie książek i wytwory wyobraźnii czy to chowane dla siebie czy przelewane za pomocą słów w obraz, ale.... chińczykowi w Shanghaiu będę mógł uścisnąć dłoń, zamienić kilka słów, a potem zachwycić się panoramą miasta. Placu zabaw z dużymi konikami i stromą zjeżdżalnią już nigdy nie zobaczę, nie kupię sobie plecaka z Żółwiami Ninja. Nie dotknę, nie poczuję. Wszystko co chciałbym przeżyć będzie de facto oderwane od życia, będzie sztuczne - wyimaginowane.... :(
Miał wyjść bardziej składny tekst, ale po prostu poniosły, przerosły mnie emocje, a nie chcę kastrować. Zadaję sobie tylko pytanie czy jest dla mnie jakaś nadzieja czy jestem skazany w swoich marzeniach na wieczne niezaspokojenie, szukając ulgi jedynie w wymyślaniu, sztuce od słowa sztuczność, odwracając głowę od prawdziwego życia bo przecież książki czy filmy nim nie są.
Nie łudzę się, ale gdyby ktoś miał jakieś pomysły czy też znajomego skądinąd Deloreana z napędem atomowym to piszcie.
(Może się wydać dosyć monotonne, ale tak nie jest. Takie skoki wyobraźnią zdarzają mi się również np. oglądając zdjęcia z Afganistanu lat 60tych czy Iranu lat 70tych. Więc nie chodzi tylko o Zachód)
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24Lake quenPEŁNIA ROBACZEGO KSIĘŻYCA xavekittyxPrawie Palenica. ezekh114Na tyłach. ezekh114... maxima24... maxima24... maxima24