Wszystko się toczy i toczy, turla i przewraca, lekko kołysze, a potem wyłania gdzieś zza horyzontu, co by oznajmić światu, że jeszcze tam jest, że Ziemia jest okrągła. A jest? Nie wiem, zobaczę, nie będę wierzyć naukowcom, poszukam sama końca świata.
Dzisiaj było dziwnie. Dziwniej. Dowiedziałam się, że jestem estetką i sprawiam pozory stabilnej emocjonalnie. Stabilna w czymś, czego nie mogę dotknąć, ująć w dłonie? Cholera. Źle. Źle i wciąż niedobrze.
Najchętniej wkleiłabym tu swój akt, żeby pokazać, że rzeczywiście nie mam nic do pokazania. Niedorzeczne. Nikt nie będzie ze mną o tym dyskutować, bo rozmowa jest prochem, a ja tylko płonę i palę, i kłuję, i szemrzę, i niknę, blaknąc. Bez sensu. Porozmawiaj ktoś o niczym, przy słodkiej kawie o gorzkiej prawdzie, która brudzi palce i topnieje w ustach do rangi banału. Proszę?
A imię me -
wyniosłość, co
krzyczy, kim to jestem,
ile znaczę.
Nie chcę wiedzieć, kim
się stanę, gdy po cichu i
namiętnie
zapadnę się w siłę
cudzych ramion i
Zapłaczę.
A imię me zabrzmi -
duma, co poniewiera
uczuć plebsem dla
Celu
wyższego i wspanialszego.
Do czasu aż
nie zniknę,
w piach się nie rozlecę,
nie zatonę
w aksamicie.
Pierdolnięcie w mózgu tak oczywiste, że aż absurdalne. Za parę minut muszę wyjść, żeby potwierdził to specjalista, który stwierdzi kolej rzeczy, posunie na skraj przepaści, a nie wydobędzie cholernej przyczyny z głębi jałowej duszy.
I nic, naprawdę, nic mi chyba już nie pomoże.
A Ty? Czy też czujesz, że jest Ci żal tej małej istoty, której cienki, roztrzęsiony głos wydobywa się z Twojego gardła?