Tak, cycki, których de facto nie mam, a chciałabym się stać szczęśliwą posiadaczką. W tle, jak widać malowniczy burdel w szkolnej toalecie, naturalnie powstały z winy mej skromnej osoby.
Pieprzona waga w górę o prawie pół kilograma.
Wiem, że trzysta gramów, to nie pół kilograma.
Przeżywam sobie.
(Coś się tam ruszyło w obwodach!)
W każdym razie nadal siedem tysięcy gramów.
I jeszcze trochę najwyraźniej.
Czasem chciałabym podziękować wszystkim, że są... Z drugiej jednak strony, tak tęskno mi do samotności, melancholijnego nastroju, a przede wszystkim tak tęskno mi do Niej. Za Nią tęsknię najbardziej.
Kiedyś napisała mi "Przecież go kochasz, tak jak mnie." (Parafrazując delikatnie) - i tak, muszę przyznać, że kocham ich tak samo. To niepojęte, jakie niesprawiedliwe, bolesne i zagmatwane potrafi być to chędożone życie. Pusta egzystencja, w której pustka przelewa się w problemy i cierpienie.
Mam nadzieję, że kiedyś to przeczytasz. Ty, właśnie Ty, i do cholery zrozumiesz, że jestem w stanie pod wpływem odrobiny zapewnienia i szczypty zrozumienia zrobić więcej, dużo więcej niż mogłoby się wydawać.
Bo ja też, do cholery, czuję. Choć czasem wolałabym stanowić tylko tą obmierzłą, wredną, bezpruderyjną i zacofaną skorupę mojej osobowości.
Tuwim Julian
Venus
1
Gdy Venus miała szesnaście lat,
Zauważyli rodzice,
Że się dokoła kołysze świat,
Gdy piękna córka idzie przez ulicę.
Ona doprawdy niezwykle szła:
Jak gdyby siebie wiodła.
A wiatr napływem płynnego szkła
Nogi jej rzeźbił po same biodra.
Łasiły się po kształtach jej
Nieopisane jedwabie,
O, chwiej się, wiosno! o, wietrze, wiej!
Dziewczynie wciąż słabiej i słabiej.
Ojciec bogini przed sklepem stał,
Nieskromnie śledząc jej kroki,
I kazirodczym wpatrzeniem drżał
Na dwojgu piersi twardej i wysokiej.
Matka - najczulej. Ale i ją
Grzeszny niepokój łaskotał:
Że ktoś Venusię tej nocy wziął.
Była w tym lęku zazdrość i tęsknota.
Odgadła matka. Piął się i piął
W dziewczynie zachwyt omdlały,
I szczyty piersi nabiegłe krwią
Ogniem różowym jak Jungfrau pełgały.
Wzbierała od samego dna
Słodycz wysokopienna
I dalej wzbiera śród blasku dnia
Najmiłościwiej senna.
Ach, ojcze, matko! Czy to Jest śmierć,
To, co tak w sercu wali?
I szpilką mocno w lewą pierś
Wbiła wiązankę konwalii.