`Chodź, pokażę Tobie świat w moich barwach.. `
Idę ulicą.
Słońce biegnie szybciej niż ja i w pośpiechu dotyka mnie promieniem. Gdzieś po nadgarstku. Macham do Ciebie, gdy jedziesz tramwajem w cholerę. Ja potrzebuje dziś kroków w mojej głowie, ich echa i tempa. Choć tęsknię za wspólnym oddechem na szybach. Powiem Ci, co mijam dobrze? Są domy wyższe niż trzeba, z zaledwie jednym otwartym oknem. Jest kawiarnia, w której wypiłabym nawet obrzydliwą kawę. Ktoś sprzedaje kwiaty przewiązując je wylosowaną wyliczanką wstążką. Teraz, gdy wymieniamy się uśmiechem ma w dłoni błękitną. Przechodzę mostem, szukam listów w butelkach dryfujących w wodzie. Ostatnie dwa zakręty. Mijam dziecko bawiące się w kałuży swoich łez. Krople opadają tworząc małe kuleczki, więc chyba nie przestanie szybko. Siadam z nim i wyjemy do księżyca. Dlatego się spóźnię, ale poczekaj. Nie zawałam Cię po imieniu w ogólę nic nie krzyknę, bo wyję na przekór możliwościom głosów strun. Jakbym miała serce w gardle i to ono nie ja. Musimy być głośno, rozumiesz.. Księżyc chowa się gdzieś do nocy, więc krzyczymy próbując przebić na wskroś warstwę dnia. Krzyczę. Bawimy się w kulki. Jak to z dziećmi, gdy nie płaczą. Nie pytam, czemu strumieniem łez rzeźbi chodnik. Widzę jakby coś nadgryzło go od środka, choć okrywa go koszula z kołnierzykiem zapiętym po szyję. Nie pytam, więc. Sama chcialabym nie spotykać ludzi, którzy żywią się sprawianiem komuś bólu. Masz rację, też nie wierzę, że tacy ludzie istnieją. Albo raczej.. Nie chcę wierzyć. Ale spójrz na nasze słowa wybiegające z przymkniętych prawie warg. Jak wychylają się w drżeniu ich głowy i ręce. Głodne. Zobacz przecież sami opowiadamy o nich. Idą niby bezradnie niby ulicą. Dziwne, że nie wstępują do żadnych sklepów i nie zawiązują rozwiązanych butów. Znasz ich, znam ich ja. Przecież mówimy o nich. A potem zamiast kropki wpisujemy, że nie istnieją.. Kim są Ci ludzie, o których rozmawialiśmy wczoraj w nocy? Ja też nie wiem. Ale popatrz, co wplotło się w naszą rozmowę, gdy na niebie było gwiazd więcej niż naszych palców, a na dole nie widać już było koniczynek. Nawet tych trzylistnych. Pamiętasz? Liczymy je na palcach, żeby nikt nie zarzucił nam, że z radością jest coś nie tak. Powiedz mi, że tacy ludzie nie istnieją. Że nie pomyślą o mnie, że dobrze mi tak, gdy zginam się z bólu, na środku ulicy, w blady dzień. A wszystko zimno kręci się dalej. Gdy tracimy oddech. Widziałam cudze łzy roszące ich uśmiech. On rósł jak niewinny kwiat dotknięty bezbarwną wodą. A ja widziałam wszystko. To nie był uśmiech do miłości. Narysowałam Ci go nawet. Ale mimo to powiedz, że oni nie istnieją. Spalmy moje rysunki. Moją wizję końca świata. Niech chociaż na chwilę nie wierzę.. Albo.. Spróbujmy żyć poza tym. Znam jeszcze miejsca gdzie to nie dotarło. Zamieszkajmy tam. Potem policzmy do wszystkich kwiatów, które mam w zasiegu wzroku. Mam przecież setne ubranie w kwiaty. Liczyłam zaraz po gwiazdach i koniczynkach. A pola makowe są takie piękne w zachodzacym słońcu. I usta na ich tle. Moje, Twoje. Mam książkę z mnóstwem zbóż między kartkami i czuję jak bohater. Choć to narazie zaledwie parę stron rysujących się w mojej głowie. Ona ma happy end, wiesz? Zgadnij, na której stronie mam błękitną, małą zakładkę. Nie krzycz, ja nie zapominam. Nawet nie chcę.