Mógłbym nawet uwierzyć, naprawdę na dużo mnie stać..
Płynie we mnie niestrudzone ciepło. Nie zatrzymuje się ani na moment. Już nawet nie pyta o drogę. Tam najgłębiej, do źródeł najczystszej radości. Jak kruche ciasto mgły przecina każdy mój fragment najdelikatniej, najciszej. Kołysze się na nerwach. Usypia je i budzi w rytm melodii. Te, które powinny być ze mną obudziły się po dziewiątej, tuż przed pierwszą myślą. Jak na palcach przebiega mnie cichym dreszczem. Dotyka moje kości. Sprawia, że czuję się silniej i pewniej. Dotyka mnie od środka. Jest wszędzie. Z nim jest dobrze. Jest go trochę. Można w nim tonąć można ogrzewać dłonie. Wypływa ze mnie spojrzeniem, uśmiechem, gestem. Ktoś je widzi i mnie zaraz obok. Ja też go widzę, dotykamy się wzrokiem. Możesz go trochę pożyczyć, by cieszyć się razem ze mną. Teraz tak dużo rzeczy cieszy się ze mną. Widzisz? Świat się uśmiecha. Aż chce się do niego przytulić.
Jesteś moją przystanią. Jesteś. To tam gdzie można nawet czekać. Można żyć, można i umierać. Tam ugłaskane zostają wszystkie myśli i tam słońce świeci cały rok. Jest nic i jest wszystko. Bo Ty tam jesteś. Tam postawiłam swój dom. Taki najszczerszy i najbardziej prosty. Jaki rysują dzieci w przedszkolu. Otwieram okno, wyrzucam przez nie wszystko, co złe, wprost na szarą ulicę. Przecież tu nie ma na to miejsca. A te puste ściany to do wspomnień, filiżanki głodne tylko herbaty, pusty stół kolejnych rozmów. Coraz szerzej otwarte okno. Świerzy oddech wiatru, parę liści, deszcz. Oddycham spokojnie. Zaciągam się powietrzem. Raz po raz. W swoim domu, w Twoim sercu.