bezkarne żółte południe, oddycham przytomnie
przeważnie pijemy wódkę przy stole w ogrodzie
niestraszne kosmiczne dziury i groźba wieczności
to zabawne jak nic nie znaczyłby świat bez miłości
Dwa lata wstecz.
Można mieć hasło gdy po 5 minutach od założenia go ma się już 6 wiadomości o nie? To chyba jednak nie był dobry pomysł. Hm.
A dziś? Oprócz tych drobnych chwil gdy wszystko pachniało bardziej, nie pamietam nic. Dorodne, głębokie nic. Dziś się tym upijam. Zwłaszcza w tych chwilach gdy udaje mi się udać udawaną apatię. Wiesz? Dziś liczyło się tylko to. Deszcz słońca. Moje ciepłe nadgarstki. A moja głowa do taktu - od reszty odseparowała bodźce. Idę. Wiał jakiś wiatr, lub ktoś znowu podrzucał kamienie pod stopy. Nie wiem, ja nie wiem. Biegnę. Nadal każde spojrzenie przez okno to topienie powiek w nadziei. Marzę o domu, na choćby kilka głębszych oddechów. Takim odrobinę większym od moich stóp. Tak by tylko Wasze się jeszcze zmiesciły. Senne marzenia. Nawet nie mam ochoty odsypiać tego tygodnia, to raczej zachacza o obowiązek. A rano znowu znowu wypiję herbatę z rzeczywistością. Do bólu ją słodząc. Łudząc się, że rzeczywistość zwróci kiedyś szarość. I tak nie położe się prędzej spać. Wiatr znowu ponagla wskazówki.