"Sometimes you wake up. Sometimes the fall kills you. And sometimes when you fall, you fly."
Próbuję złapać za palce dawną mnie. Widzę jak zostawia na kubkach z coraz chłodniejszą herbatą wspomnienie swoich opuszków tuż obok moich. Więc ona cała też jest tuż-tuż. Owija swoje włosy wokół kubkowych uszu. Obie włosami znaczymy swój teren. Gdy zbieram je nad ranem, niektóre mienią się złotem. To te jej. Tej od sukienek i kwiatów i sukienek w kwiaty.
Pamiętam jak niecały rok temu zaczęła wychodzić w nocy tylko na parę godzin. Gwiazdy wsiąkały w firmament, a księżyc korzystając z wolnego nieba panoszył się i oślepiał przebijając zasłony powiek na wskroś. Śniły mi się wtedy koszmary, ale gdy wracała obok i kładła się przezroczyście na moje żebra, uspokajając licho drwiące w ich klatce, nic nie mówiłam. Udawałam, że śpię. Drwiłam też z cichych chęci przespania stu lat, choć widziałam, że są u mnie podejrzane i obce. Potem nagle ocknełam się i zobaczyłam, że ta przerwa, którą puszczałam mimo uszu, mimo że huczał w niej wiatr i echo, teraz zamieniła się miejscami z jej obecnością. Bałam się spojrzeć w dół tej przepaści. Gdy zniknęła prawie całkiem próbowałam zrobić wszystko, żeby wyglądało na lepiej niż dawniej. Wszędzie porządki, nawet chwiejne pismo postawiłam do pionu i nie przewracałam się przez sen by nie burzyć kompozycji z poduszek. Ktoś mi powiedział na ucho, że nie znajdę jej w udawaniu.Przeszukałam je zresztą na wylot.
Budzę ją trochę po omacku. Bo oślepia mnie słońce. Może jest właśnie tam gdzie świeci najjaśniej i dlatego jej nie widzę, bo mrużę oczy? Próbuję ją otworzyć, tak jak słońce otwiera kielichy kwiatów wlewając w nie promienie po same brzegi. Kuli się w sobie i skleja czymś co pachnie żywicą. Ale jest. Może po prostu była zmęczona i postanowiła udawać polarnego niedżwiedzia i zapaść w sen. Może ten arktyczny chłód to pocztówka od niej. Brakuje mi jej ciepłego futra, teraz gdy drżę z zimna i zdaję sobie sprawę, że nie mam na sobie ubrań i jestem o nie słabsza. Wierzę, że gdy znowu ja odnajdę będę silniejsza o każde z moich drżeń. Tak już było. Jej usmiech sklejony niebieską cukrową watą. Roześmieje się aż się przewróci i zacznie śmiać znowu, że się przewróciła. Znowu zacznie pisać ze mną baśnie. Cieszyć się z takich głupot, że będzie jej wstyd. Jak rok wcześniej.
Już czuję ten zapach waty w powietrzu. Tuż-tuż. Aż chcę sprawdzić w lustrze czy ubrudziłam sobie nią czubek nosa. Jest wosk do kominka o zapachu waty i białych kwiatów i ma w nazwie anielskie skrzydła! Nie mogę go złapać, ale za to dziś złapał mnie i przytulił ludzki Aniołek.