(wróciłam na chwilę do domu, wróciłam na chwilę do Was)
Tutaj miasto poznaje się inaczej. Nie w biegu, gdy rozwichrzone i niedokładne pędzi w sobie tylko znanym celu, zatrzymując się na ułamki chwil, z wielkim impetem i strzepnięciem łez deszczu ostatkiem sił kurczowo trzymających się tramwajowej szyby. Nie powoli, tip-topami, bez mapy i planu, nawijając każdy najmniejszy zaułek niby perełkę na nić Ariadny niezdającą się w tym kochanym labiryncie na nic.
Tutaj miasto poznaje się inaczej. Bardziej beznamiętnie, chyba, że jesteś obok Ty albo Ty albo Ty. Ale wtedy to nie miasto gra na strunach mojego serca, nie ono ze mną śpiewa, nie ono rozwiewa mi włosy, rozchyla usta. Wracając tu wracam tak naprawdę do Was. Do Waszych ciepłych rąk, które pleciemy w koszyki łapiąc małe cuda.
"Jesteś centralnym punktem tego miasta." Bo to miejsce samo w sobie, nic dla mnie nie znaczy. Mogłabym stworzyć jego Mapę bez prostopadle ułożonych ulic i domów upodlonych do małych kwadracików i prostokątów, bez choćby jednej zarumienionej cegły i szyby w mgle oddechu. Ułożyłabym Ją z ciepłych wspomnień palących brzeg papieru na złoty brąz, papilarnych labiryntów, szybszych uderzeń serca zapisanych alfabetem morsa. Trafiłabym do Was i po omacku, nawet, gdy zgasłyby wszystkie światła, a każdą z dróg zasypałby śnieg, który sprawia, że wszystko wydaje się bardziej identyczne niż zawsze.
Wiem to coraz bardziej, idąc kolejny raz nie moim już miastem. Czuję, co prawda jakiś dotyk historii tak jakbym odnajdywała zagubione na policzku kąciki i uśmiech łączący je niby most czy tęcza, zastygły wieki temu na fotografii i spacerowała po nim. Czuję jego mydlany smak, fizjognomię mydlanej bańki, echo jakichś odległych słów, nieśmiałe muśnięcia ni to skóry ni to oddechu. Czuję. Ale to jakby historia kogoś innego, kogoś, z kim łączy mnie tylko ta sama czułość do drobiazgów i mniej dojrzała, dopiero się tląca mieszanka spokoju i chaosu w żyłach. Idę miastem, a każde otwarcie oczu, jest jak nowa klatka w albumie kogoś-innego, każda myśl jak fragment pamiętnika kogoś-innego. Moja pamięć spokojnie tuli moją głowę, palcami z waty, wyglądającymi jak strzępki najdostojniejszych chmur. Patrzę z nią z góry, na czubek mojej głowy lawirujący przez te wszystkie błądzące lata. Odnajdujemy stare zapomniane już znaki zapytania, wielokropki i nicości, które ginęły parę kroków lub przepaści dalej, prostując się do wykrzykników, redukując do bezkompromisowej kropki i zapełniając po brzegi. Czuję, że wszystko ma jakiś sens, że mój chaos jest tylko pozorny, bo ze mną w epicentrum staje się harmonią. Wiem to coraz bardziej, idąc kolejny raz nie moim już miastem. Które nigdy nie było moje. Jestem wolna od niego, od cienia nawet najwyższych budynków, od czarnych dziur, od wspomnień. Mogę chodzić po nim spokojnie. Choć kiedyś myślałam, że ta chwila nigdy nie wyjdzie z mojej głowy na spacer po rzeczywistości. Nawet nie wiem, kiedy to zrobiła, bez fanfar, najmniejszej arytmii, tak bezszelestnie.
Teraz moje powroty tu są inne, a ten najbardziej ze wszystkich poprzednich, tak czuję. Lubię cały najbliższy tydzień, który tu spędzę, delektując się jak wisienkami na torcie - chwilami.
Nie spodziewałam się tego przedwczoraj. Czekając na autobus w pół-uśmiechu machałam nogami, strzepując niewidoczne pracowite mrówki oburzone moim nagłym bezruchem po zabieganej sesji. Nie miałam ochoty na rozmowy z niewidzialnym, balansowałam tylko z jednej nogi na drugą i z powrotem dając im grzecznie do zrozumienia, że mają sobie pójść. Ktoś odwzajemnił mój uśmiech. Było słonecznie, ale nie tak zimowo, gdy słońce odbija się od śniegu oślepiając i łudząc fatamorganą ciepłego dnia, ale tak prawdziwie wiosennie, tak kwietniowo, tak, że powietrze chciało się zachłannie połykać, bo nie miało w sobie ani jednej łyżeczki pudrowego szronu. To był dobry znak. Mimo że, gdy już zbliżałam się do domu powietrze, od którego chroniła mnie szyba, zmieniało się, a część mojej świadomości przestawała się łudzić, że ten pędzący wraz ze mną ułamek krajobrazu w czarnej ramce, coraz bardziej wyprany i nakrapiany bielą, nic nie znaczy.
Tutaj, sto pięćdziesiąt pięć kilometrów i trzy godziny dalej zima trzyma pewniej i mocniej. Lubię zimę, ale na dłuższą metę nie pasujemy do siebie. Ja z moimi dłońmi marznącymi nawet latem. One nawet chciałyby łapać małe sześcioramienne gwiazdki i nawet to robią, płacząc potem rubinowymi kroplami z popękanej skóry. Zresztą ile można trząść się z zimna i tęsknić za kwiatami. Trzy tygodnie, cztery, pięć? Basta, pauza, pat. W moim świecie jest już wiosna.
Tak mnie tu mało, że jak próbuję już coś napisać to nawet, gdy otulam to wszystko w ciasną gromadkę wychodzi tego nie dość, że dużo to jeszcze coś się wymyka. Jest dobrze uśmiecham się i płaczę, potykam i wstaję (jak zawsze). Uwielbiam mój kierunek, budynek w sercu drzew, z dwoma skrzydłami połączonymi długim korytarzem, w którym jest najjaśniej i najświeżej, z parapetami, na które podobno nie można siadać i z ptakami na szybie. Lubię ludzi w budynku łącznie z panem z szatni, który mimo mojej impertynencji spowodowanej brakiem igły i nitki wieszał mi płaszcz za dziurkę od guzika.
Gdyby się dobrze zastanowić to tak naprawdę nie lubię tylko jednej rzeczy w mojej nowej rzeczywistości, która otuli mnie z czułością papieru ściernego, gdy tylko wrócę. Ale przecież jestem silna, a za jakiś czas będzie ona tylko gładkim, wytartym wspomnieniem, w którejś z szuflad pamięci. Będę do niej wracać, gdy będę chciała sobie przypomnieć, że umiem i potrafię i że można czasem zwątpić w świat, ale nie można w siebie.
To mój ukochany tydzień. Nadrabiania zaległości we wzruszeniach, smakowaniu słów przyprawionych krzykiem i szeptem, podjadaniu pyszności, czytaniu książek nocą, milczeniu i rozmawianiu w stylu: a pamiętasz jak..? I całej niby drobnej reszcie, od której jak na drożdżach rośnie mi serce.
A Wam dziękuję za ułamek Waszej pamięci, w którym mam swoje miejsce. Nie zdajecie sobie sprawy ile dajecie mi ciepła, nawet, gdy mnie tu tak mało i gdy o tym nie mówię. Całuję w nosek. : *
Inni zdjęcia: ... maxima24Pole rzepaku patkigd... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24