"Człowiek wrażliwy najpierw czuje, później rozumie."
- E.Kołda
Najcudowniej byłoby przygarnąć moje cztery ściany. Nie zapomniałam o nich ani przy chwilkę. Nawet wtedy gdy gubiłam oświetlone latarniami kroki, między wierszami pięknie smutnej uliczki i zapominałam oddychać. Nawet gdy mijam dom z rumianymi duszyczkami zamiast cegieł i w rytm moich własnych kroków skrada mi przez głowę myśl, że chciałabym w nim spędzić okruszek życia. Nawet gdy głodnymi oczami przebijam się wzrokiem niby widelcem przez firanki tego domu (Czasem udaje mi się je poruszyć, a może to wiatr? ). Zawsze pamiętam.
Najlepiej by było mieć je tutaj..
Często to robię, w głowie. Budzę je z niby-zimowego-snu, bo przecież w moim pokoju gości wieczna wiosna, a to co poza naszymi sercami, za oknem.. Tam w szarym obojętnym gwarze - to nic, błachostka. To nas nie dotyczy. Budzę najczulej jak umiem. Tak jak budziłabym Ciebie gdybyś istniał na odległość mojego ciepłego oddechu. Głaszcząc po główkach opuszczone gwoździe, wykręcone w różne strony przez namalowany czas, złapany w biegu w drewniane ramki. Stukam, koniuszek o koniuszek. Cichy metaliczny dźwięk tuli każdą ze ścian i mnie skuloną gdzieś w kącie. Trochę szorstko, trochę zbyt głośno, ale najszczerzej. Czasem w wyobraźni igram z dostojeństwem ciszy jeszcze szybciej, krztusząc się drobinkami kurzu, które chcąc wplątać się w niewypowiedziane jeszcze słowa, usiadły na suchych wargach. Zabieram podmuchem oddechu wszystkie drobinki na karuzele. Lawirują razem z moimi myślami. Polubiłyby się, tak czuję.
Brakuje mi mojej pluszowej ciszy. Brakuje przeplatających ją rozmów i cisz, tych najprawdziwszych. Przy dobrym winie i muzyce. Z raju w czterech komorach, w które wiecznie ktoś stuka, przyspieszając rytm uderzeń wraz z rosnącą niecierpliwością, czekając aż drzwi z lewej otworzą się choć na cal.
Do raju w czterech ścianach. To zawsze było parę kroków stąd..
To okno tu, nie jest dobre, choć kocham w nim parapet. Dzielnie unosi mnie w stronę chmur, a gdy herbata jest zakochana po uszy i zbyt czuła by utrzymać ją za uszy w nagich palcach - unosi nas obie. Jest nam dobrze z dala od tego okna, nawet gdy komuś z boku wydaje się, że nadal tkwimy na krawędzi parapetu, a moje palce i jej uszka są już chłodne.
Czasem buduję na nim wieże z książek, by kochać go jeszcze bardziej.
Sto kilka kroków od mojego okna jest niezmiennie pięknie. Śnieg rozczula się na moich rzęsach, a ja znowu nie chcę marnować czasu na zbyt długie przymykanie powiek. Mrugam troszkę za szybko, wybiegam kącikami przez policzkowe pole robiąc rundkę wokół dwóch małych piegów. Tutaj, nieznajomi częściej wymieniają się dziecinnym, szczerym uśmiechem i podają zagubione rękawiczki. Moje w tym roku choć wyglądają jeszcze krwiściej w nieśmiałym, bladym śniegu, to i tak tradycjnie gdzieś znikają. Prawie tak dobrze, jak ich właścicielka. Ja z krzyczącą czerwienią na palcach i wargach nawet wolę znikać. To tak z większym impetem i gracją. Ale one?
Chowam się w sobie, w sercu. Jak zawsze. Gdy świat wieje chłodem zapraszając czerwone zmierzchy, a ja rano budzę się z zakrzepłą krwią na suchych palcach pianisty, z gardłem pełnym sosnowych igieł przez które leśne echo bólu zabrania mi nucić, a moje słowa od ziołowych tabletek pachną wtedy żywicą.
W moim sercu jest ciepło, na szczęście. Czasem tylko tam.
Żyję świętami, które czuję w wyobraźni, bo w rzeczywistości piernikowy pachnący dom jest zbyt daleko w krokach i sekundach. Staram się iść najwolniej jak tylko to możliwe. Między łykami mleka z kropelką kawy i zielonej herbaty. Choć czuję nad sobą groźbę czasu, tramwaje jeżdżace po torach z palców, ludzi wpadających na siebie z hukiem w za ciasnych na empatię zaułkach.
.
Przez tę iskierkę świąt, która się we mnie obudziła do Was wpadam, właśnie przez nią. Na chwilkę.
Wygrałam partię z logiką, teraz czekają mnie biologiczne podstawy zachowania, które właśnie przez przedstawiciela Pana Mózga marszczą się do mnie i grymaszą z odległej o długość ręki poduszki. Chyba puszczając mi oczko pustymi oczodołami. Trzymajcie kciuki, chyba osiemnastego, jeśli macie wolne palce.
Potem już tylko piernikowy zapach i zastrzyki z sosnowych igieł.
Mrrru.
P.S. Tak mnie tu mało, że aż mi dziwnie. Pamiętacie o mnie? (szeptem)