Jesteś gdzieś na koniuszku niektórych myśli. Chwiejesz się nieporadnie, starając się nie patrzeć w dół wodząc wzrokiem za bezradnie opuszczonymi rękoma. Wiesz, że już nie jesteś w niebie. Czujesz to po chłodniejszym powietrzu, od którego drętwieją Ci palce kurczowo trzymające strzępki białego puchu nawinięte na palec serdeczny. Czujesz to po gorzkich perełkach kropel deszczu na i tak suchym koralu ust, rozchylonym lekko. Tak jakby chciały jeszcze coś powiedzieć w ciszy przed spadającą kroplą. Może powiedziałyby, ale boją się, że smakowane właśnie na końcu języka słowa, doprawione goryczą, znowu zawiodą. Okażą się zbyt małe w oprawie nawet najcieplejszego tembru głosu i mowy ciała Twoich idealnych palców i tańczących na twarzy (zakurzonych teraz odrobinę) kącików, które leczyłam z zapomnienia opuszkami. Albo po prostu nie takie, nie Twoje, nie nasze. Przełykasz ciężkie powietrze nieba uginającego się pod ciężarem niespadający gwiazd. Czujesz igiełki, rozżarzone kamienie, jesteś życiowym fakirem bez powołania.
Nie zobaczysz już świata w ramionach puchu oprószonego siwizną wijących się slalomem dymów z najbardziej zarozumiałych kominów z brudnych, pospiesznych cegieł. Świata z obrazka kilkuletniego dziecka, latającego na rozłożonych rękach wyobraźni. Pól pudełek od zapałek płonących czerwienią dachów, szpalerem drzew podobnym do pistacjowych szlaczków, mróweczkami ludzi w większych i mniejszych skupiskach, mrowiem punkcików wyglądających jak połączenie gwiazd i choinkowych lampek puszczających oczka zamiast mówienia ludzkim głosem. Świat obok już nie zmaleje, nie zniknie na chwilę rozkosznie ciągniętą za druciany warkocz wskazówek. Ziemia już nie wyda się tylko nic nieznaczącą zapomnianą planetą na tle naszego kosmosu zdarzeń.
Przegapiliśmy kolejne pożegnanie dnia, na małych słonecznych mniszkach zmieniających się w puchowe gorące pełnie, które studziłeś czule wilgotnym oddechem, przykrywając mnie gwiezdnym pyłem maleńkich parasoli. Oburzałam się, kazałam Ci wytrzepywać je z włosów, uśmiechając się mimowolnie, powoli opuszczając kąciki i poddające się ręce. Prosto w koszyk Twoich, trochę mniej drżących, bardziej splecionych.
Jestem gdzieś na koniuszku Twoich myśli. Twoja wisienka na torcie.