wczorajsze autoportretowe głupotki.
"Będę z Tobą tańczyć,
bajki opowiadać,
słońce z pomarańczy
w Twoje dłonie składać.."
Białe niebo płaczące cicho i dostojnie, w moim kącie wszechświata. Trochę zakurzonym przez zabłąkany szary obłoczek, nawinięty niby cukrowa wata, na jedną z anorektycznych wieżyczek. Parę kroków w przyszłość, zaułek dalej wszystko jeszcze śpi, kołysząc się na długich palcach drżących gałęzi. Śpiewam im kołysankę, niby modlitwę. Do litanii adresów, żebym w niej nie zabłądziła i znalazła Dom, dla mojej dzikiej duszy. I jeszcze kilka miejsc po sąsiedzku, zaraz obok, naprzeciwko. Kawiarnię, gdzie przeczytam w gazecie czy ten wybuch nad ranem to kolejna kula czy (tylko) serce pękło, gdzie pobrudzę filiżankę szminką, gdzie będę z deszczem na parapecie wybijać staccato. Bibliotekę, większą dwadzieścia dziewięć razy, w której będę przygryzać wargi do krwi i szukać Ci opowiadań pasujących idealnie do naszych głosów mimo braku dedykacji tłustym drukiem, na którejś z pierwszych stron. Moje miasto spod powiek czeka na moją przyszłość, mrugając niecierpliwie neonami. Przyszłość z delikatnym tylko szkicem, wołana szeptem, szyfrem kropek i kresek, alfabetem szybkich mignięć przedsionków. Niezrozumiałym wcale dla gorzkiego słowa: rozczarowanie.
Deszcz to idealny akompaniament, dla Stachury i migdałowej herbaty, dla mnie całej. Więc ja tylko na chwilę i uciekam zaraz. Potrzebuję dziś odrobiny deszczu, choć wszystko się we mnie uśmiecha, łaskocze od środka i na zewnątrz jak promienie słońca. Drżę po cichu, cała.
P.S. Studiował/studiuje ktoś z Was na UKW może? c: