autoportretowe poranne lęki.
Przecież to nieładnie się bać. Ja to wiem! Głodne serce podszyte lękiem gryzie guzik przy szyjce. Tłucze się o klatkę żeber jak wystraszony kanarek. Nucę mu cicho, biorę w karby i w ramiona. Karmię okruszkami nadziei. Nie wiem gdzie się wybiera z bezpiecznej przystani u stóp piaskowego płaszcza.
Na ten szary bruk pełen niedokończonych historii zagubionych stóp, ślimaczych kroków, atramentowych kałuż?
Gdy idę przez miasto boję się, że przechodnie usłyszą jak mocno bije. Wśród litanii adresów szukałam z nim Boga. Dzwoniłam koło trzeciej. Deszcz stukał niecierpliwie kroplami o dachy. Ja liczyłam krople. Łzy pomieszały mi rachunek.
Wolałabym błądzić tylko po mapie Twoich papilarnych linii, ale lubię wpadać pod samochody i muszę kupować pomidory na śniadanie, a w drodze częstować przechodniów uśmiechem. To moje małe obowiązki. Nie umiem się nie uśmiechać nawet teraz, gdy tyle we mnie drżeń. Czasem tylko na wargach mienią się jeszcze drobinki soli.
Staram się mieć odważne spojrzenie, ale z ciemnych szufladek źrenic wypadają mi sznury słonych perełek, które zbieram nieporadnie z podłogi. Postaram się nie śpiewać kruczoczarnych myśli w niebo, a jak się zapomnę ucisz mnie ustami.
Trzeba głęboko oddychać, prawda? I uważać żeby się nie utopić w sobie samej. To ostatni miesiąc tańca nerwowych palców na blacie stołu. Potem z blatu zrobi się tratwę i stąd odpłynie. Deszcz będzie ciepły i przeczeszcze grzebieniem skłębione fale. A gdy wyjdzie słońce będzie można ubrać sukienkę w kwiaty i udawać kameleony na łące.
"Oh, baby, baby it's a wild world
It's hard to get by just upon a smile.."