dopłynęło ostatnio do mnie, w niby zwyczajnym obłoczku pary tyle ciepłych słów. najpierw myślałam, że to tylko za gorąca herbata, którą sparzę herbaciano różowe usta. to nad wyraz miła niespodzianka, pomyślałam zacierając głodne ręce. chciałabym pozbierać wszystkie te obłoczki do jednego z tych imbryczków, które mijaliśmy kiedyś w sklepie z małymi cudami ludzkich dłoni. nie pamiętam już dokładnie mapy ich pęknięć, ani tego, który śpiewał altem, gdy gotowała się woda. wzięłabym jakiś po omacku, przecież wiesz, jak lubię poznawać dotykiem.
muszę nauczyć się wierzyć w ciepłe słowa, by móc bez lęku trzymać je w dłoniach. ich małe ronda wzdłuż moich serdecznych palców. one niby złote pierścionki ze słonecznych promieni. musisz mnie nauczyć tak, by ich wędrówki nigdy nie parzyły. ostatnio dużo się rumienię, ale rzeczywiście mogę to zrzucić na mróz.
jeszcze nie mam imbryczka, który dotyka się miło, ale znalazłam książkę na urodziny z księgarni z witrażem w oknie. myślałam o słowach, które przeleciały Ci przez głowę, gdy zobaczyłam na niej uśmiech pod delikatnym zarostem. potem przebiegłam dłonią po piętrzących się w rachitycznych konstrukcjach kalendarzach i notesach.
a może zapisać słowa w którymś z nich? zawsze je kupuję ze względu na aparycję, a potem boję się zrobić im krzywdy moimi powykręcanymi literkami robiącymi fikołki na liniach i bawiącymi się w policjantów i złodziei na kartkach w kratkę. może w nich? gdzie będzie ciepło ciepłym słowom, gdzie?
wyłapuję kolory, gdy tylko nie zmarznę. bo wtedy myślę tylko o tym, by teleportować się wprost w ramiona i ciepłe kubki. ale, gdy jeszcze igram sobie z mrozem i grożę mu palcem nie ubierając rękawiczek wyłapuję każdą drobinkę koloru budzącą się do życia.
lubię moją studniówkową granatową sukienkę pod kolor moich spojrzeń, mimo, że lewe ramiączko wędruje wzdłuż ramienia i trzeba je poprawiać. tak samo jak improwizowania, gdy nie potrafi się tańczyć. chciałabym umieć tak pięknie lawirować w powietrzu jak kurz w świetle lamp. powinnam go zapisać jako inspirację.
wspominam jak kiedyś złapałam kilku ludzi wzrokiem. śpiewali ze mną koło północy i mówili, że mam wieczorem ładne palce. nie wiem czy się lubiliśmy, to skomplikowane.
chyba nie jestem okropna skoro oni tej nocy kazali mi zrzucić wspomnienie z przepaści, a ja położyłam je ostrożnie na łące wśród chabrów i zmieniłam miejsce spaceru. to ładny epilog tak czuję. ludzie długo oklaskiwali napisy końcowe, a potem czarny i nieczuły prostokąt. ktoś zamknął książkę i przytrzasnął sobie czubek nosa. szepnęłam dobranoc, ale nikt nie odpowiedział. myślę, że to smutne, że ludzie się zmieniają, ale cieszę się, że byli za to wszystko p r z e d. piękne być.
jest nowy dzień. nowy dzień, który ciągnie się już w tydzień. ciepłe słowa w dłoniach. uczę się ich. czule.
P.S. nie pamiętam, kiedy ostatnio tak uśmiechałam się do zbliżających się kolejnych urodzin. czy zaraz coś wybuchnie? who cares? zwłaszcza, że obchodzę urodziny razy dwa w tym roku.
˙