Słowa są magią. Ale teraz najbardziej potrzebuję ciszy. Mówię Ci to ukrywając nagłe zakrztuszenie pod ciepłem malinowego płynu. Nie myśl, że popijam, dlatego, że nie chcę by całkiem zaschło mi w gardle od słów wycierających wszelkie moje smutki i wilgoć, która w innym przypadku wypłynęłaby kącikiem oka. Wcale nie chcę powiedzieć dużo, choć wiele rzeczy piętrzy się w rachitycznej konstrukcji niebezpiecznie blisko mnie. Na dodatek - tu mam nadzieję, że nie obrazisz się - ani mi się śni mówić, dlaczego.
Wszystkie lubiące kurz miejsca, a także tak dla towarzystwa ściany i za ciasny parapet ze zdawać by się mogło permanentnym wspomnieniem deszczu, leżą teraz pod kryjącą ich zadowolenie, szarą pierzyną. Jej nieposłuszne drobinki niby piórka poduszek łaskoczą mnie w czubek nosa. Myślę sobie, że gdybym pełna konsternacji ich z tego piedestału nie zrzuciła na sam dół, bruk, by całowały nosy, ale butów, pewnie by na nim usnęły. Krzywię się. Potrząsam całą głową. Ani tak z północy na południe, ani wzdłuż wędrówki słońca. Nie wiem czy jestem dziś na nie czy na tak, pewnie kołyszę się gdzieś na "czy". To igrek na końcu byłoby idealne na zjeżdżalnie, zwłaszcza gdyby zrobić w finale nad wyraz (albo i całe zdanie) długi zawijas. Ciekawe gdzie bym wylądowała, gdybym z niej skorzystała? Które słowo wgięłoby się w papier pod moim ciężarem, a może zniknęłoby całkiem w malej czarnej dziureczce w kosmosie mojej głowy? Może nawet nie takiej małej, bo jestem dość spora nawet w porównaniu z tym plikiem kartek grubości mojego serdecznego palca. Wiem, że to pewnie nie miłe z mojej strony, ale upadając bardziej zatroszczyłabym się o to czy nie zniszczę powietrza, albo choćby kolan, od zawsze z wdziekiem zastępujących mi biurko. To nie tak, że nie są mi bliskie, ale moje słowa słyną ze zmartwychwstawania. I nie oszukujmy się - niecnie to wykorzystuję.
Tak nawiasem wbiegającym we wszystkie moje działania..Chciałabym mocno spotkać kogoś komu chcialabym i mogła o nich i pomilczeć i pomówić, a chwilkę potem wpleść jego myśli we własne i chodzić w tym warkoczu, unosząc się lekko, tak by w rytm kroków zbiegał z szyi na plecy. Jak cieply oddech i jego cień dreszcz. I jeszcze tylko, żeby nie chował gdzieś pod skórą ostrych nożyczek, które mogłyby wszystko uciąć, czy wydlubać mi oczy. Obiecałam moim słowom ( a słowa to ja), że będę na nie uważać.. Tylko czy dobrze zrobiłam z tą obietnicą? Wybacz, że skaczę w dół po oktawach i ledwo rozumiesz co chcę powiedzieć, ale nie chcę, by dosłyszały nutę zwątpienia w moim melodyjnym dziś glosie. Nie chcę by drżały, wolę robić to samotnie.
Tymczasem uciekam sobie na chwilę. Potrzebuję jak rzadko tych paru głębszych oddechów, gdy wieczorem pójdziemy na spacer donikąd, co któryś krok doskakując do wbitych w niebo za gałęzie drzew. Ludzie, a właściwie ich rozmywające się sylwetki przypominające bardziej cienie, które doszły do wniosku, że w pionie wyglądają lepiej, spojrzą ze zdziwieniem, czy zaciekawieniem czy czymś oscylującym pomiędzy i ocierającym się bezwstydnie to o jedno to o drugie. Ale kto dbałby o to, gdy jest kusząco ciemno. Nie boję się ciemności, gdy jesteś w niej ze mną. Tylko raz z krewnym gorączki pod rozgrzaną rękę, pomyliłam Cię z postacią z horroru, jakoś po północy i nie mogłam zasnąć. Chcialam sprawdzić palcami czy to Ty, zeby się nie bać, ale tym pomysłem również zaopiekował się wszędobylski strach.
Ale w jutrze najważniejsze jest to, że jeśli któryś z moich okruszków opuści kruche ciasto mojego ciała mocno mnie uściśniesz, bym się nie rozpadła. To taka smaczna myśl, że już czuję się głodna, a to jeszcze parę godzin. Odchudzanie duszy z potrzebnych witamin, z których jedna ma pierwszą literkę Twojego imienia to strasznie trudna sprawa. Ale to myśl na jutro. Gdy punkt siódma będę kołysać się na palcach. O tam, tuż nad krawężnikową przepaścią, próbując jednocześnie przeskoczyć oczami widnokrąg zza którego leniwie wychyli się autobus. A koło południa moje zwinne rzęsy popłyną żabką w kałuży wzruszenia, która mam nadzieje nie ściągnie prawdziwego deszczu. Uśmiecham się ciepło.
P. S. Jutro 11.11.11 r. szukamy jakiegoś ciepłego życzenia.
Znikam by w rytm Florence i Ani Dąbrowskiej spakować się, poczytać i pomarzyć. Mru, mru, mru. .