Brr, jesień. Pogoda nie napawa mnie optymizmem, dobry humor prysł jak bańka mydlana. Wszystko wymyka mi się z rąk. Nie mam czasu na nic, nie wyrabiam się i to mnie dobija. Szukam byle pretekstu do kłótni, a potem chodzę przybita przez własną głupotę. Boje się, że coś mi umknie, że nawet nie zauważę kiedy ktoś inny będzie dla Ciebie najważniejszą osobą. Niepotrzebnie histeryzuje - wiem. Wyolbrzymiam? - być może. Życie nauczyło mnie tego, że wszystko układa się przeciwnie niż byśmy tego chcieli. Może to prawda, że szczęście i nieszczęście trzeba rozdzielać po równo? Może było za dobrze.. Ojoj, koniec tego marudzenia. Trzeba stawić czoło wszelkim niepowodzeniom, tylko to nie jest takie proste bo ewidentnie zaczyna mi czegoś brakować i nie mam siły oszukiwać się, że to nie chodzi o Ciebie. Decydując się na znajomość z Tobą nie sądziłam, że zaangażuję się w nią tak absolutnie i bezwarunkowo, że narodzi się we mnie coś znacznie silniejszego, niż oczekiwałam po tym związku, że stanie się to, czego się bałam i zapewne boję się nadal. Dałeś mi odczuć tyle ciepła i tyle zrozumienia, ile nie dał mi nikt w życiu, bo nikt, kogo los postawił na mojej drodze, nie umiał mnie pojąć, nie potrafił mnie zrozumieć. Każdy chciał mnie zmieniać, dostosowywać do subiektywnie postrzeganej przez siebie utrwalonej formuły zachowań i posunięć. Ty jeden nie próbowałeś. Chciałeś mnie taką, jaką jestem, często nieogarniętą, z całą moją złożonością, nieprzewidywalnością, trudną, krytyczną, czasem wredną i upartą, ze wszystkimi moimi wadami. Dlatego nie potrafię i nie chce sobie wyobrażać tych kolejnych dni, miesięcy, lat bez CIEBIE.