Zdjęcie stare, chyba sprzed ponad dwóch lat, ale jak patrzyłam na stare zdjęcia i na nowe to doszłam do wniosku, że strasznie zbrzydłam. I nie będę dodawać nowych. Przynajmniej na razie. I w ogóle najlepiej twarzy nie będę dodawać, bo moja twarz to porażka. :C
To tyle, jeśli chodzi o dałnienie się. Przejdźmy do poważnych spraw.
Dawno nie pisałam. Nie żeby nie było o czym, wręcz przeciwnie. Działo się tyle, że nie jestem w stanie tego ogarnąć. Tym razem o sprawach bieżących. O wakacjach może innym razem.
Zmieniłam szkołę. Dopiero teraz, gdy już chodzę gdzie indziej, zorientowałam się jak depresyjnie działało na mnie XX LO. Cały poprzedni rok najchętniej uznałabym za niebyły. Stało się zbyt wiele złych rzeczy, których chciałabym nie pamiętać, a wszystkie dobre trwały zbyt krótko i zbyt źle się skończyły, lepiej więc zapomnieć.
Jak na razie jestem bardzo zadowolona z decyzji powrotu do starej szkoły. Wiadomo, nie znoszę myśli o tym, że po kulkumiesięcznej przerwie (ile ja nie chodziłam do szkoły? Trzy miesiące, cztery?) muszę tam chodzić codziennie i uczyć się tych wszystkich rzeczy, które wcale mi się w życiu nie przydadzą, ale ludzie są naprawdę świetni i czuję się tam znacznie lepiej.
Tyle, jeśli chodzi o szkołę.
Życie prywatne mi się pokomplikowało odkąd ostatnio pisałam. Jeśli kiedyś bywałam cyniczna, to teraz biję wszelkie rekordy.
Nie jestem już z M. Może to i lepiej dla nas obojga. Nie nadaję się do związków. Powinnam była zrozumieć to wcześniej, kiedy N. się ze mną męczył i dać sobie spokój. Nie żeby mi zależało na uczuciach innych ludzi, ale M. naprawdę był i zawsze będzie jedyną osobą (może poza V.), której naprawdę nigdy przenigdy nie chciałabym zranić. Mam bardzo mieszane uczucia, w końcu zginęła moja ostatnia nadzieja, ale może jednak powinnam mu podziękować za zabicie we mnie resztek naiwności. Dobrze jest nie wierzyć w miłość. Tę ziemską oczywiście, bo moją miłość do V. powinno się raczej postrzegać w kategoriach metafizycznych.
Widziałam dzisiaj X. Nie pytajcie, kim jest X. Wiem, że za dużo tych literek, ale X. nie może być wymieniany z nazwiska, ani nawet z imienia czy inicjału, nie mogę też naprowadzać w żaden sposób na to, kim jest, bo pewnie by mnie zabił. Tak więc o X. będzie trochę tajemniczo. A zatem: Na początku zeszłego tygodnia widziałam X. po raz pierwszy od długiego czasu. Tak jeszcze swoją drogą: X. nie zaakceptował mojego zaproszenia na facebooku wystosowanego przeze mnie w wakacje, chociaż akceptuje wielu moich znajomych, których wcale nie zna ani trochę lepiej, niż mnie. No więc spotkałam go na początku zeszłego tygodnia. Na neutralnym gruncie, co jest istotne. W sumie to z początku nawet nie zorientowałam się, że to X. Z daleka przypominał mi mojego V., są trochę podobni z wyglądu i doszłam do wniosku, że po prostu niezłe ciacho podobne do V. idzie z naprzeciwka. No ale idę, idę i już się mam minąć z tym podobnym do V. ciachem, po czym podnoszę głowę, żeby może się do tego ciacha uśmiechnąć, a tu X. Mój mózg zareagował na taką sytuację jak zawsze automatycznie: niemym "ja pierdolę". Spojrzałam zatem na X. morderczo. X. za to uśmiechnął się i powiedział "dzień dobry". W tym momencie mój mózg przestał reagować. Też się uśmiechnęłam i wybąkałam "dzień dobry". To na tyle. Wiem, że można było tę sytuację opisać w jednym zdaniu, ale radziłabym przyzwyczaić się do tego, że moje notki zwykle są nieco przegadane. W każdym razie wszystko sprowadza się do tego, że dzisiaj również widziałam X. Na mniej neutralnym gruncie. Można powiedzieć, że tak bardzo nieneutralnym, jak tylko się da. Złapaliśmy kontakt wzrokowy ze dwa razy. Raz się minęliśmy. Tym razem X. się nie uśmiechnął i nic nie powiedział, ale za to popatrzył na mnie z taką żądzą mordu w oczach, że aż odebrało mi to ochotę na zakupionego chwilę wcześniej Twixa. Prawdę mówiąc miałam ochotę się porzygać. Skończyło się jednak tylko na tym, że spierdoliłam stamtąd najszybciej jak się dało, tak że Sylwia (również przerażona sposobem, w jaki na mnie popatrzył) i Ania nie mogły mnie dogonić. Mam tylko nadzieję, że X. się nie odwrócił i tego nie widział. W każdym razie chodzi mi o to, że nie ogarniam X. W ogóle nie ogarniam mężczyzn. Dlaczego za każdym razem reaguje inaczej? W sumie to X. w ogóle nie powinien mnie obchodzić, mam przecież V. i tylko on dla mnie istnieje, ale mimo wszystko nadal na widok X. podnosi mi się ciśnienie i wolałabym mieć jasność.
Nie wierzę, że aż tyle napisałam o X., który przecież wcale mnie nie obchodzi. o_O Z tego wszystkiego odechciało mi się pisać cokolwiek.
Jestem strasznie wykończona. Nie mam na nic siły. Jutro na szczęście się w końcu wyśpię, a po południu do kina z Anią i Sylwią, ale jak pomyślę o poniedziałku, to robi mi się niedobrze. Na szczęście we wtorek wychodzimy na wystawę, a w czwartek jest rajd licealny, na który nie mam zamiaru jechać, więc zostanę w domu i się wyśpię jeszcze jeden cudowny raz.
Smutne jest trochę to, że ostatnio prawie całkowicie zmieniło się moje towarzystwo. Praktycznie nie utrzymuję kontaktu z ludźmi, którzy kiedyś wiele dla mnie znaczyli. Mam dużo nowych znajomych. Ze starych został mi Izzy (z którym nawet widziałam się parę razy w wakacje, a w przyszłym roku jedziemy razem pod namiot <3), który jest teraz moim najlepszym przyjacielem. Julia mnie olała, a ja nie mam zamiaru już się narzucać. Od bzdurnej miłości jej się w dupie poprzewracało, no ale co zrobić... Izzy na szczęście ma takie same poglądy jeśli chodzi o związki rozpieprzające przyjaźń, więc nam to nie grozi.
Rozpisałam się za bardzo. Idę porobić coś konstruktywnego. Jeśli komuś chciało się to przeczytać, to chyba jest pojebany. Dziękuję za uwagę.
Swoją drogą ogarnijcie się, kilka tys. osób wchodzi a nikomu się nie chce skomentować?
http://www.formspring.me/elvanlin Reaktywuję, ale to pewnie tylko chwilowo mi się chce i i tak zapomnę odpowiadać na pytania...
/edit/ przeczytałam początek mojej notki i doszłam do wniosku, że może X. mnie już nie lubi dlatego, że zbrzydłam przez ten czas. no i jestem za stara już trochę.