Miało już być dobrze... Nie jest.
Zadziwiające jak kilka wypowiedzianych słów tak bardzo potrafiło wpłynąć na moją samoocenę...
"Ale mi się wydaje czy ty zgrubłaś?!"- i to wypowiedziane z taką prawdziwą szczerością.
Lubiłam swoje ciało naprawdę! Dobrze się czułam taka jaka jestem. Cieszyłam się, że nie jestem grubasem, ale też nie jestem chuda jak badyl. Swe powiedzmy "krągłości" traktowałam jako atrybut kobiecości. Nie mam nadwagi, a moje BMI jest w normie.
Więc dlaczego te słowa tak bardzo we mnie uderzyły? Poczułam się jakbym odbiła się od ściany...
Nastąpiła we mnie absolutna retrospekcja , jakieś 2 lata wstecz. Miałam obsesję na punkcie swego ciała. Głodziłam się, ćwiczyłam do upadłego. Moje myślenie było chore, obsesyjne, praktycznie podchodzące pod anoreksję. Wtedy ważyłam 47 kg przy wzroście 164 cm miałam niedowagę. Jedyne co mnie wtedy opamiętało to brak miesiączki przez kilka miesięcy...
Wychodzi na to, że mimo mej wewnętrznej akceptacji i zadowolenia z siebie, do tej pory tkwiło we mnie w środku to co kiedyś przesłaniało mi cały świat- niechęć do swego ciała.
Stanęłam przed lustrem... Ja chyba naprawdę jestem gruba, chce mi się płakać...
Teraz tylko cicho nucę słowa dobrze znanej piosenki...
}i{ wracam.