Siedząc dziś w pociągu naszły mnie 'te dziwne myśli'. Czasami chciałabym już... po prostu umrzeć. Umrzeć i nie dożywać starości, nie mieć nigdy dzieci, pracy, nie wybudować domu i nie zakładać rodziny. Nie zdążyć.
Coś niedobrego się ze mną dzieje, sama nie wiem co... Kiedy, kiedy ja się tak bardzo pogubiłam? Nie czuję się nikim wartościowym, nie czuję już do siebie szacunku. Boże co się ze mną stało?! Bezsens...
Z jednej strony czuję się tak jakoś strasznie pusto, natomiast z drugiej wypełniona wewnątrz takim dziwnym, obrzydliwym uczuciem, którego nie potrafię nazwać.
Jak długo nie będę potrafiła spojrzeć w lustro bez pogardy dla siebie samej? Czy ja zawsze taka byłam, czy to S. mnie tak zniszczył moralnie i uczuciowo?