Odprowadziłam dziś Ł. na przystanek. Autobus odjechał, a ja dalej siedziałam... W końcu ruszyłam się i poszłam w całkiem inną stronę niż powinnam. Ten nieznośny natłok myśli... Wypaliłam kilka papierosów- jeden za drugim.
Myślałam o swoim życiu, o tym jak się zmieniałam, o tych ludziach którzy byli i już ich nie ma... Tak bardzo brakuje mi ciepła, zwykłego przytulenia. Tak bardzo tęsknię za wyimaginowaną przez moją podświadomość osobą, która będzie mnie kochała, troszczyła się o mnie, okazywała czułość, interesowałaby się mną. Patrzę w lustro, widzę siebie, skupiam się na oczach. To naiwne oczy tej małej dziewczynki, która jest cały czas wewnątrz mnie. Tak często zgrywam (?) silną kobietę, a tak naprawdę tak łatwo mnie zranić, jestem tak bardzo wrażliwa. Pogubiłam się już w tym wszystkim, w tym labiryncie mojego zasranego, pustego życia... Sama nie wiem czego już chcę, nie wiem kim tak naprawdę jestem. Nie rozumiem moich zachowań, tego co mną kieruje... Dlaczego robię rzeczy, które kiedyś bym stanowczo potępiła oraz obecnie ich żałuję..? Kiedy dotarłam do tego etapu? Czemu ten czas tak nieubłaganie biegnie do przodu? Nawet nie wiem kiedy obok mnie mijają kolejne zdarzenia/doznania/fakty.
Tak dobrze się czułam gdy leżałam obok niego na jego ciepłym ramieniu, gdy mnie tulił i całował.. Brakowało mi tego i nie chciałam aby to się kończyło. Czułam wtedy, że po prostu ktoś jest, ktoś dla kogo w danym momencie jestem w pewien sposób ważna, jestem źródłem tej ulotnej, chwilowej radości...
Do ludzi się nie przywiązuję, nie chcę. Potem tylko człowiek czuje rozczarowanie. Gdzie są moi przyjaciele? No gdzie? Mar. już chyba całkiem o mnie zapomniała. A kiedyś byłyśmy po prostu nierozłączne, wiedziałyśmy o sobie wszystko. O PatG. już nie wspomnę zaczęła całkiem inne życie, zapomniała.
Czuję się jak szmata, czuję do siebie odrazę.
Czuję, że upadłam...