Ostatnie pare miesięcy były pełne zamętu który aktualnie zakończył się kompletnie niczym. Nie powiem że zmarnowałem czas lecz nie udało mi sie niczego pchnąć do przodu.
Chciałbym wyjechać gdziekolwiek z plecakiem w pieszą podróż. Odciąć się od świata który chce cie zniszczyć od ludzi którzy czychają na twój każdy błąd. Być daleko od tu i teraz. Żeby polegać tylko na własnych nogach i najwytrwalszych przyjaciołach.
Niby coś odzyskałem lecz znowu to straciłem, czy było warto próbować skoro już czułem ze to nie ma sensu? Warto ufać przeczuciom, często mają rację.
Jedyn co mi sie nasówa kiedy mam odmienne zdanie od książkowych nauku, tzw klucza: " To jest względne"
Dlaczego słowa innego człowieka mam traktować jak wyrocznię? Powiecie ze to młodzieńczy bunt. Młodzieńczy bunt gaśnie wraz z dorastaniem bo do człowieka dociera że nie jest w stanie niczego zmienić w tym świecie. Taki stan rzeczy jest konieczny żeby przeżyć to życie bez postradania zmysłów.
Dotarło do mnie ze straciełm dawnego siebie, interesującego sie fizyką, rozmyślającego na sensem świata, budową i siłą napędową tego co nas otacza, tego czego nikt inny nie dostrzega.
Jednak jestem z siebie dumny pod względem trzymania się własnych zasad, niewykorzystałem okazji mimo że miałem taką możliwość. Choć trzeba korzystać z tego co to zycie daje bo rzadko cokolwiek daje.
Do reflekcji przydusiło mnie samobójstwo kolegi z klasy D. Nigdy bym go nie podejrzewał o takie skłonności. Życie jest krótkie, cały czas stoimy na jego granicy. Mnie tu tylko trzyma wiara w niebo,życie po życiu po wieczność. Warto o nie walczyć przez to ograniczone czasowo przebywanie na tej planecie.
Drogi czytelniku, jeżeli zrozumiałeś i potrafiłeś odnieśc do rzeczywistości chociarz 10% tego tekstu masz mój szacunek i chętnie z tobą pogadam.
Do zobaczenia w kolejnym życiu/świecie/wymiarze.