Z ostatniej 18 - stki.
Nie mogę zasnąć.Może czekam na św.Mikołaja??? Może włoży mi trochę szczęścia pod poduszkę i próbuję go złapać na gorącym uczynku???
W następnym tygodniu w szkole szykuje się młyn.Pociesza mnie jedynie perspektywa świąt.
Marek od paru dni jest jakiś nieswój.Mama z nim gadała - ma okres bólu istnienia.Ponadto mama stwierdziła,że z całego rodzeństwa tylko ja go nie przechodziłam.Heh...w odpowiedzi na to zdanie zaśmiałam się.Na szczęście odebrano to jako objaw triumfu,a nie ironii.
Nie wiem dlaczego,ale z dnia na dzień czuję się coraz bardziej przygnębiona. Kumuluje się we mnie gorycz.Jeśli nie znajdzie gdzieś ujścia zmienię sie w zołzę.Co gorsza już zaczynam mieć takie odruchy.
Od tygodnia zbieram się do tego,żeby zadzwonić,ale z drugiej strony - po co,w jakiej roli???Przecież to bez sensu,tym bardziej,że...no nic.
Jeszcze te kłody,wiecznie te kłody!!!Taaa...wiecznie ktoś albo coś rzuca nam kłody pod nogi.Wiadome jest,że się przewrócimy,ale później trzeba się podnieść,złapać pierwszą z brzegu kłodę i przypierdolić z całej siły temu komuś lub czemuś...szkoda ze to nie takie proste.
Pieprzona maskarada codzienności.
"Rozumiesz. Jest taka cierpienia granica,za którą się uśmiech pogodny zaczyna..."