O tym jak dokonałam niemożliwego, czyli od zera do bohatera z moim kochanym Mustangiem.
To, że się zmienił przez 8 miesięcy nie ulegało żadnej wątpliwości. Po drodze zaliczyliśmy spory kryzys i dużo nerwów... Na filmiku efekt końcowy - koń pierwszy raz na zawodach. Nie startowałam oczywiście, nawet nie zakładałam, że na niego wsiądę, miał sobie tylko pooglądać... Na początku katastrofa i myslałam, że się nie ogarnie, ale o tym, że osiągnęłam absolutny sukces przekonała mnie reakcja jego byłych wlaścicieli obecnych na zawodach - nikt nie mógł w to uwierzyć i byli dla nas pełni szczerego uznania, trochę przez chwilę urosłam ;) Suma summarum teraz mam konia, który współpracuje naprawdę fantastycznie, nie mam żadnego parcia na sukces i wielkie zawody, dam mu tyle czasu, ile będzie potrzebował, bo jest wart całości poświęconego mu czasu <3
Dzień później byłam na zawodach na Aiszy, pierwszy raz od dwóch lat, ale skończyło się na tym, że musiałam zrezygnować z Lki i zadowolić się LLką... Podłoże było tragiczne, ślisko, błoto, nie chciałam ryzykować dla kawałka wstążki... LL oczywiściena czysto, kobyłka jest naprawdę niesamowita...
Reszta w porządku, choć duzy zapierdol, znowu byłam w klinice i udało mi się tym razem oprócz macicy znaleźć też jajnik, co cieszy i daje nadzieję, że może jednak w końcu się nauczę. Teraz codziennie z rana ogarniam i jeżdżę konie (swoje + te w treningu), popołudniami jeżdżę do obory na praktyki i wieczorem znowu ogarniam swoje konie - karmienie itd... Jest trochę roboty, póki co udaje mi się jeszcze w to wpleść jakieś tam czytanie mądrych weterynaryjnych ksiażek. Nie ma lekko :)