Ubrałem się we wstyd i wyszedłem zbierać wrażenia
do woreczka z pełnym asortymentem dokładałem kolejne diamenty
przewracałem się o zwłoki takich jak ja, tym którym nie wyszło,
twarze mieli spokojne a miny łagodne,
zakrwawione ubrania, tam gdzie powinno być serce. Przyszłość
nie jest oczywista, co więcej, w ogóle nie wiadomo czy jest, więc szybko
łap motyle i wracaj na ich skrzydłach wróżko, tu Twoje miejsce,
miejsce krzyczy rozpaczą pustki, kanapa płacze czarnymi łzami, strugą płynącymi
na poduszki. Już wpół do wszystkich godzin minęło, minęło każde pietnaście po i za piętnaście.
Za chwile minęło, zaraz minęło, niedługo odeszło, a Ty dalej wracasz przez zamiecie śnieżne.
Na włosach, głowie, nosie i wargach przyniesiesz mi śnieg, chociaż wiesz, że
zimno mi szkodzi, lecz sobie to zrobić chcę.
I to jest błąd.
Bo popełniłem wiele błędów.
Bo żałuję każdego błędu.
Bo pod moją bluzą płynie 5 litrów krwi,
które mogę Ci oddać teraz, tylko podaj nóż.
Potnę nam wieczór w małe zielone listki, chyba, że wybierasz krew.