Na skale czarnej, spadającej w morze stoi mój zamek. Oplata go galeria koronki z białego marmuru. Słyszę co chwila, jak fala zatapia swe kły w spękane massy u dołu. Siedzę w oknie i przesuwam w mych wychudłych rękach zeschłe błękitne kwiatki, kamyki zbierane w dzieciństwie, listy mej siostry Anzelmy, która umarła nie będąc nigdy narodzoną (tajemnica mojej rodziny, której wyjawić nie mogę). Oglądam też kość z ręki ludzkiej, znalezioną na opuszczonym cmentarzysku, (...).
I noc tę pamiętam, kiedy przerażenie bezbrzeżne objęło najtajniejsze filary mego mózgu i słyszałem tylko ten straszny bełkot w rozdziawionej paszczy niewiadomego, tego czegoś ślepego, zwróconego ostrzem ku samemu sobie. I wiem, że wzrok oczodołów tej pustki jest tym, czego boję się nazwać, boję się zrozumieć jest (...) ...
Zostawcie mnie samego! Chcę mówić z moim potworem. Żyj we mnie, ale się nie śmiej. Błagam o litość.
Pachnie rezeda; ranna rosa świeci na kwiatach i żółte słońce omdlewa od westchnień. Białe tytonie i werweny, i mdły heliotrop; pod nogami chrupie piaskowa ścieżka. Wszystkie jesienie, cudownie żółte, sprowadzam tu. Odkryję wszystko przed nim.
Znowu ulica. Lampy płoną i pusto. Chciałem coś pisać, co dźwięczy jak daleki gong świątyni, kiedy wieczorne niebo, migdałowe, sklepi swą kopułę nad miastem. Widzę Ofelię, ale z bukietem, w wagonie pierwszej klasy. Mała stacyjka. A ona patrzy między zaspanych ludzi na platformie i dalej, w noc ciemną, i szuka tam jego. O beznadziejna tęsknoto! Wraca mi wszystko, lecz sam zdeptałem te zgliszcza i płakać mi nie wolno. Tylko potok górski zaczyna swój bełkot nocny i wlecze mnie z męką straszną w nieodwracalną pustkę rzeczy dokonanych.
Siostrzyczko moja czysta, niech wpłynę jeszcze raz na bezkresne morze twej smutnej duszy i niech zapłaczę raz jeszcze nad twymi nieudolnymi bohomazami, w których jest alfa i omega twórczości.
Ty jedna miałaś klucze do mych podziemi. Teraz wiatr wieje po polach i miecie tam liście zeschłe, posłanie dla mojej trumny. Nic nie wróci mi DZIWNEGO LATA i jeszcze dziwniejszej JESIENI.