Znowu przyszła zima. Przez jakiś czas nienawidziłam jej. A teraz zawsze gdy ona przychodzi to oznacza też czas odkopywania tych wszystkich dawno martwych spraw, skutych lodem wspomnień. Z roku na rok, niezmiennie. Wraca non stop. Spotify określił moją osobowość mianem - zapętlacz. To by się zgadzało. Gdy tylko spadnie śnieg, jak flashbacki wraca tamten czas. Wtedy wiedziałam, że zawsze będę tęsknić, że będę pamiętać. Nie miałam jedynie pojęcia jak miałoby to wyglądać. A wygląda tak. Da się żyć z tym. Czasami tylko pojawi się jakieś ukłucie. Jakieś słowo, rzecz, dźwięk mi przypomni.
Ostatnio usłyszałam znowu o X. Zupełnie niespodziewanie, aż poczułam ten znajomy ścisk w żołądku. Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze coś o nim usłyszę. Powiedziała mi o kimś, kto teraz jest tam, gdzie wtedy byłam ja. Nie do końca wiem jak opisać to uczucie. Jakiś smutno tęskniący motek chaosu. Cholernie za tym tęsknię. Każdego dnia próbuję coś wskrzeszać, ale bezskutecznie. Jakby coś zgasło we mnie dawno temu. A przecież to nie jest depresja, wiem, że nie jest. Czegoś tu brakuje. Nic już nie jest takie. Choć przeraźliwie zimne, ponure i okrutne to paradoksalnie było w tym coś żywego. A teraz jest martwe. Wciąż naiwnie próbuję wskrzeszać wszystko dookoła. Nie umiem odpuścić. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie wiem kiedy to stało się martwe i co z tym można zrobić. Dziś wszystko jest ciepłe i jasne, a ja i tak tęsknię za tamtą zimą. Rzeczy nie mają smaku.
Nie wiem jak ludzie to robią. Kiedyś trudniej było mi być. Trudniej było mi przeżyć. Teraz po prostu jestem. I tylko tyle, nic poza tym. Po prostu być. Jakby to całe bezpieczeństwo było jednocześnie zupełnie puste. Szaro-białe, jak zima. Chyba chciałabym się zakochać. A jednocześnie nie chciałabym. Zresztą to i tak się tutaj nie stanie. Nie wiem już jak to się robi. Robiłabym coś, z czym dziś jednocześnie nie czułabym się dobrze. Jak w zamkniętym pokoju bez drzwi. Bez okien, bez klamek. Jakoś tak, po prostu. Co do niczego nie mam pewności. A w szczególności do siebie.