Witamy na kolejnym cholernie trudnym odcinku drogi. Idź śmiało, nie bój się.
To tak łatwo powiedzieć, ale zdecydowanie trudniej przetrwać i zrobić, kiedy czuje się ból straty, tęsknotę i strach. Znów zamykamy, znów straciłam pracę. I tak wiedziałam, że niedługo będę musiała odejść ale nie chciałam nigdy by to się działo w takich okolicznościach. Po prostu straciłam, chciałam zrobić to sama w swoim własnym tempie, jednak sytuacja to wymusiła. Może jeszcze wrócę. Ale tego nie jest w stanie powiedzieć nikt, bo nikt z nas nie wie ile to wszystko jeszcze potrwa, co wymyśli nasz kochany rząd i w jakim miejscu będę ja za te kilka miesięcy. Chciałabym móc jeszcze powrócić gdy znowu otworzymy i dopiero po tym odchodzić w swoim własnym rytmie, na swoich zasadach. Ale nic nie wiadomo, może to dziś jest ten ostateczny koniec, może po dzisiaj nie będzie już nic. Niepewność jest najtrudniejsza do zniesienia. Nie można wtedy całkowicie zamknąć rozdziału, bo nadzieja gdzieś tam siedzi w ciemnym kącie i wymyśla pozytywne zakończenia.
Tym bardziej boli mnie fakt, że poprzedni weekend był ostatnim gdy było względnie normalnie. A mnie tam z nimi nie było, bo akurat miałam zjazd kursu. Online, jednak nie mogłam zarwać nocy w pracy mimo wszystko. Już wtedy czułam przez cały ten czas, że nie tu chciałabym teraz być. Że trafiło się tak felernie, że ten weekend akurat był kursowym. Ostatni weekend. Ciałem byłam przed laptopem i kamerą, przedstawiałam się i pracowałam całą sobą, wszystkim co w sobie mam by podołać ale moje serce i myśli były tam z nimi, chciałam być wtedy tylko z nimi, martwić się razem co dalej. Nie zrozumcie mnie źle, chciałam być na kursie i chcę dalej. Ale moment był taki, że nie potrafiłam siedzieć na nim spokojnie. Bałam się co będzie i akurat spełnił się najgorszy scenariusz.
Znów nie będę mieć przy sobie ludzi, bo nie dość, że wszyscy się porozjeżdżali, to brak tej pracy oznacza dla mnie samotność i wycofanie. Tamto miejsce dało mi tak wiele, że zawsze będę pamiętać. Dzięki niemu jestem tutaj teraz, gdyby nie to wszystko nie było by mnie tu. Trudno mi ująć w słowa to co czuję, cały czas mam wrażenie, że nie dotarłam do sedna. Będę za nimi tęsknić. Nie wiem, czy oni będą tęsknić za mną. Mam cichą nadzieję, że tak. Wiele razy usłyszałam od nich sporo ciepłych słów, szczególnie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Nie chcę się z nimi rozstawać. Czuję, że wtedy wszystko się rozpadnie i każdy pójdzie w swoją stronę. Nikt nie zaproponuje, żeby się spotkać a ja w obawie przed odrzuceniem też tego nie zrobię. Nie chciałabym, żeby tak się stało. Nie chcę znów zostać sama. Choć trudno to co mogłoby się stać w najgorszym scenariuszu nazwać byciem samotnym, bo przecież jest wokół mnie wielu ludzi których kocham tak samo mocno a właściwie których strata byłaby jeszcze bardziej dotkliwsza, to czuję że bez nich będzie mi pusto. Tak jakby ktoś zgasił światło i wpuścił do pokoju przerażający chłód.
Najtrudniej znoszę to, że żegnam się z nim, Panem Czyste Zło. Bo wrócił w ostatnią sobotę września. Widziałam go raptem kilka razy ale wszystko wróciło. Tak jakby stało zamrożone przez te kilka miesięcy które minęły od kwietnia. Przestało być skute lodem. Wróciło do życia. Sama przed sobą nie potrafiłam się przyznać, że to znowu jest we mnie, bo wiem że to nie jest bezpieczne. Racjonalizowałam sobie choćby wtorek i czwartek przed poprzednim weekendem. Dlaczego tam poszłam? Choć wiedziałam, że najprawdopodobniej powinnam go unikać, a on tam był. Czemu poproszona przez W. poszłam z nią we wtorek do miejsca gdzie akurat był na zastępstwie, choć powinnam w domu uczyć się do obrony, która nadejdzie już w tę środę? I czemu poszłam z T. w czwartek akurat do siebie do pracy, gdzie za barem stał akurat on? Racjonalizowałam, że chcę to obserwować, że chcę się przygotować na pracę z nim przez najbliższy czas, bo pierwszy dzień gdy niespodziewanie dla mnie wrócił był na tyle trudny, że po swojej zmianie od razu uciekłam do T nawet się nie żegnając. Brakło mi odwagi na pożegnanie, brakło mi tchu. Prawda była taka, że ja po prostu chciałam tam być. Chciałam go widzieć, choć nie potrafiłam się do tego przyznać szczerze nawet sama przed sobą. Potrzebowałam być obok. I żadne racjonalne myśli nie miały prawa głosu, bo serce nie sługa. Choć pewnie wszyscy chcielibyśmy by nim było.
I dziś jest ten ostatni dzień. Być może ostatni z ostatnich. Może nie będzie już więcej. Nie pracuję już, chociaż miałam z nim być na barze, ale otwieramy prawdopodobnie tylko na dwie godziny, więc nie będę potrzebna. A on musi być, bo jest autem więc przywiezie parę rzeczy z drugiego klubu przed zamknięciem. Ale i tak tam idę. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie tam dzisiaj nie być. Że mogłabym się nie pożegnać. Chcę tam pójść i przytulić wszystkich, powiedzieć im że tak bardzo będę tęsknić i może nawet się popłakać, bo wczoraj wieczorem było mi do tego blisko. Nie umiałabym nie być z nimi wszystkimi w tej chwili kiedy wszyscy będą smutni i źli. Chciałabym powiedzieć po prostu dziękuję, za te wszystkie chwile które spędziliśmy razem. Jestem wdzięczna, bo czasem to miejsce i Ci ludzie byli jedynym co trzymało mnie jakoś w kupie i wracając byłam po prostu szczęśliwa, lub przynajmniej spokojna. Zawsze tam przestawałam być smutna.
Pewnie nie będzie mi już nigdy dane rozwiązać mojej sytuacji z Panem Czyste Zło. Ja się nie odważę a on najpewniej nawet tego nie odczuł. Nie miał prawa, bo schowałam to w sobie najgłębiej jak się tylko da. Być może nigdy więcej go nie zobaczę. Racjonalna część mnie mówi mi, że to co myślę jest najczarniejszym scenariuszem, ale wolę być na to przygotowana i pozytywnie się zaskoczyć niż rozczarować. Nie chcę czekać na coś co może się nigdy nie wydarzyć. Chcę tam tylko dzisiaj pójść, przytulić go ostatni raz i powiedzieć, że za nim też będę tęsknić. Wyrzucić z siebie te emocje które mam choćby po części. Puścić hamulce, których mam za dużo i powstrzymują mnie przed pójściem za tym co czuję. Nie chcę patrzeć w tył i nie będę, bo tak czy siak nic więcej ponadto nie mogę dziśzrobić, żeby godnie zamknąć to wszystko a nie odejść bez pożegnania.