Jestem. Nie wiem czy wracam. Dziś nabrała mnie ochota by coś tu napisać. Bardzo dawno mnie tu nie było. Wiele się pozmieniało. Może znowu będę pisać tu częściej. Od listopada minęło naprawdę dużo czasu. Ułożyłam sobie życie.
Już nie boję się rozmawiać z ludźmi. Mam ich wokół siebie wielu. Naprawdę wartościowych, dla których jestem ważna. Z których strony nie obawiam się wbijania noża w plecy pod osłoną nocy. Po depresji nie ma już śladu. Pozostały tylko stare blizny. Ale spokojnie, zagoją się. Może jeszcze z rok lub dwa. Dbam o nie. To blizny bojowe a nikt nie odbierze mi tej siły.
W pracy bywało różnie, nie raz czułam się zagrożona jednak zupełnie bezpodstawnie. Zyskuję coraz większą pewność. Czuję się spokojnie. Choć to takie toksyczne i hermetyczne miejsce. Ale ja odnajduję się tam wspaniale. A przecież nie jestem sama i nie ulegam wpływom. Niech robią co chcą, ja i tak będę robić swoje. Nikt nie jest w stanie niczego wymusić. Ze sobą też czuję się dobrze. Wyjątkowo dobrze. Wróciłam do swojej wagi z 1 roku studiów i do czerni na głowie. Ale tym razem naturalnie. Mój mózg nie działa. A raczej działa ale na zwiększonych obrotach. Tamten okazał się kompletnym palantem. Odszedł z pracy i nie muszę go już widywać co weekend. Czasem się zjawia i próbuje znów czegoś, ale mnie jest obojętny z przejściem w stronę złości. Ale jestem ponad tym.
Poznałam kogoś. Właściwie to już we wrześniu, ale mijaliśmy się tylko się sobie przyglądając. Mówiliśmy sobie cześć i nic więcej. Aż zaczął mnie zagadywać jakieś dwa miesiące temu i pisać do mnie na fejsie. Na samym początku czułam tak jakby to było przeniesienie z X. (czy ktoś to w ogóle jeszcze pamięta? :D) Po prostu pewnego razu szłam za nim po szklanki i zobaczyłam nagle, że on porusza się tak samo jak X. I wchodzi w grę różnica wieku, czego wcześniej nie wiedziałam, dopiero jak przestalkowałam fejsa. Ale X był ode mnie 30 lat starszy a on jest 14. Z koleżankami dawałyśmy mu max 30stkę. Błąd. Nie wygląda. I tak wyszło, że ja się zakochałam. A on chyba czuje do mnie to samo.
Bynajmniej nie otrzymuję ostrzegawczych flag z napisem ''on chce Cię wykorzystać''. Przez to wszystko co wcześniej przeszłam nadal mam te lęki. Że ktoś zamiast mnie pokochać, będzie chciał skorzystać z mojego dobrego serca. Przyglądam się bacznie. Szukam za i przeciw. Więcej argumentów jest przeciw lękowi. Właściwie to wszystkie.
W czwartek widzieliśmy się pierwszy raz poza moją pracą, wcześniej tylko rozmawialiśmy gdy przychodził do nas z drugim kolegą DJem albo sam coś tam tworzył. Tak wyszło, że akurat spontanicznie zaprosił mnie do kina, siedziałam wtedy z koleżankami z uczelni na piwie. Pobiegłam do niego, bo od dłuższego czasu wiedziałam, że w końcu mnie gdzieś zaprosi. Zdenerwowana bardzo. Oboje nie wiemy o czym był film, bo przegadaliśmy całe dwie godziny. Tak dobrze nam się rozmawiało. Opowiadał mi o swojej przeszłości. Moje wątpliwości zostały rozwiane. Cieszę się, że powiedział mi o tym natychmiast gdy nadarzyła się okazja, ja nawet go o to nie pytałam. To bardzo dobrze o nim świadczy.
Dwa lata temu się rozwiedli (a ja obawiałam się, że szuka jelenia na skok w bok), nie dopytywałam dlaczego. Mam pewność, że na pewno opowie mi o tym później. Ma dwójkę dzieci. Syn został z matką, bo tak wybrał, a młodsza córka z nim. Bardzo ważne było dla mnie usłyszeć od niego o tym odkąd zobaczyłam zdjęcia na facebooku. Ale nie wygląda na to by nie dbał o kontakty z dziećmi. Wygląda na to, że wszystko jest ok, jednak jestem czujna. Bo jeśli cokolwiek pomiędzy nimi nie jest w porządku to ja stąd uciekam. Nie chcę skrzywdzić niewinnych młodych ludzi.
D. oczywiście mnie skrytykował. On się nie odzywa ani ja się nie odzywam. Od października nie rozmawialiśmy na żywo. I dobrze. Nie chcę go widzieć. Znów chciałby mnie wykorzystać. On nie ma żadnego wstydu. Próbował mnie umoralniać. Ale on ma jakieś spaczone spojrzenie na świat. Krytykuje każdego a sam zachowuje się 100 razy gorzej. Ekspert od moralności kłamiący przed Bogiem na kolanach i przysięgający wiedząc, że nie dotrzyma przysięgi. Wykorzystujący mnie wcześniej do cna. On ma mi mówić, co jest dobre, co złe? Powiedział, że skrzywdzę ich wszystkich. Moja terapeutka zaśmiała się na to i powiedziała mi ,,no i kogo Pani spytała? Przecież on nie ma prawa być autorytetem moralnym''.
Przecież on nie rozwiódł się z żoną przeze mnie. Nawet się wtedy nie znaliśmy. I doskonale wiem, że dzieci zawsze mają być najważniejsze. Ale to co stało się w jego przeszłości to nie jest moja wina. I każdy ma prawo ułożyć sobie życie. Niezależnie od bagażu. Najważniejsze, że postępuje właściwie, nie oszukuje nikogo, nie zaniedbuje i o wszystko dba. Zresztą chyba szukamy tego samego. Rozumiemy się doskonale. Widocznie tak miało być. Nigdy nie zamierzam stawać pomiędzy nim a dziećmi. Nawet nie wiem i boję się mocno czy kiedykolwiek mnie zaakceptują i będą tolerować gdyby coś z tego wyszło. Ale nawet jeśli to nie będę ja, on ułoży sobie życie z kimś innym. To nie ja odpowiadam za ten rozwód. Nie widzę tu żadnej swojej moralnej winy.
A on po prostu o mnie dba. Choć bywa czasem lekko nieśmiały, tak jakby się bał, że dla mnie te całe bagaże będą nie do przeskoczenia. Można mieć przecież ich więcej, można się krzywdzić. To nie jest coś czego nie potrafiłabym zaakceptować. Wolę faceta z przeszłością niż pustego typa, który myśli tylko o tym jak zaciągnąć mnie do domu. Wolę faceta, który wsadza mnie do taksówki żebym nie szła sama po nocy niż tego który się pcha żeby jechać nią razem ze mną. Wolę faceta który zamiast się na mnie rzucać pocałuje mnie delikatnie ''żeby mnie nie odstraszyć'' i nosi na rękach. Ten pocałunek mogłabym porównać tylko do tego, który był moim pierwszym i jakiś czas po nim zdecydowaliśmy, że będziemy razem. Byliśmy przez 1,5 roku, bo on naprawdę mnie kochał.
I choć cały czas czuję lęk i potwornie boję się o to, że się co do niego pomyliłam jak co do kilku poprzednich to on powoli zaczyna opadać. Pozwólmy się temu dalej potoczyć. Zobaczymy co dalej będzie. Tęsknię.