Wróciłem, ale jestem tylko na pół gwizdka. Jest mnie jakieś 60%, nie więce, i z każdym dniem w tym miejscu robi się mnie mniej. To niesamowite jak można stracić humor, całą radość, spokój, opanowanie w chwilę. Sama świadomość, że on po mnie przyjedzie. Żenada.
Tak. Nie czuję się dobrze we własnym domu. W ich domu. Jego.
Nie umiem tak, ot siedzieć, popijać herbatę w tych 4 ścianach. Duszę się, cała ta napuszona, głupia, naiwna atmosfera mnie boleśnie uwiera. Wierci, męczy, dręczy.
Nie umiem tak żyć.
Ernest wyjechał. Wróći w połowie września. Super. Ostatnie spotkanie przed wyjazdem... nie było żadnego spotkania. Spoko, rozumiem. I mimo wszystko myślę, że dobrze się stało, że nie zobaczymy się przez tak długi czas. To niezdrowe od samego początku tak wiele myśleć, jeszcze w taki sposób. Uczucia na bok. Tak trzymać.