Dziś dzień pełen wrażeń. Gdy tylko wyszłam z domu, celem wyrzucenia śmieci (a musiałam iść aż na parter z dziewiątego piętra, gdzie mieszkam, bowiem zsyp był zawalony martwymi zwłokami) zauważyłam małego kotka. W niedalekiej odległości od niego siedziała dziewczynka. Nie był to codzienny widok - mała kołysała się z boku na bok i co chwilę podgryzała swoje długie, czarne włosy. I wtedy to zobaczyłam - kot miał wściekliznę!!! To wyjaśniło pianę lecącą z otwartych ust dziewczynki. Na szczęscie, wiedziałam co robić. Obwiązałam kota przepaską i włożyłam go na pięć minut w gorące miejsce, a dziewczynkę przerzuciłam sobie przez ramię i pognałam do kościoła:
-PROSZĘ KSIĘDZA! - krzyknęłam, gdy już doszłam na parafię.
Po chwili usłyszałam głuchy stukot stóp. Kroki były coraz bliżej. Z początku bardzo się cieszyłam, ale potem zauważyłam, że coś jest nie tak:
-Ksiądz jest tu nowy? - spytałam bezuczuciowo.
-Taaaaaaaaaaaaaaaak. Chcesz poznać sekret?
-MÓW, GŁUPCZE.
-Głosuję na SLD - powiedział.
Tego było już za wiele, herezji stało się za dość.
Wyciągnęłam z plecaka wściekłą dziewczynkę i rzuciłam jej komendę: "Atak", co zaraz poczęła wykonywać. Nie opiszę tu tego, ze względu na obecność dzieci, ale było to dość krwawe. Nie mniej jednak, z chwilą, gdy dziewczynka wygrała tę potyczkę, wyglądała już zupełnie inaczej. Powiedzieć można nawet - była zdrowa.
-Jak masz na imię? - spytałam. Opuściło mnie już uczucie zagrożenia, gdy na nią patrzałam.
-Samara. Dziękuję.
I to było najlepsze, co tylko mogłam usłyszeć.
Kolejna misja zakończona. Szkoda tylko, że śmieci niewyrzucone.